Agnieszka Kostuch.: Chciałabym zacząć naszą rozmowę od fragmentu książki Tadeusza Różewicza „Matka odchodzi” – Wiesz, Mamo, tylko Tobie mogę to powiedzieć na stare lata, mogę to powiedzieć bo jestem już starszy od Ciebie… nie śmiałem Ci tego powiedzieć za życia… jestem Poetą. Bałem się tego słowa nigdy go nie powiedziałem Ojcu… nie wiedziałem czy się godzi coś takiego mówić.
Czy Pan również unika nazywania siebie poetą? Czy to określenie krępuje, zawstydza mężczyznę, czy przeciwnie jest taką nobilitacją, do której przez skromność czy szacunek dla poezji trudno się przyznawać?
Michał Piętniewicz : W aktualnej rzeczywistości mojego kraju nie jest łatwo być poetą. W innych krajach zapewne to słowo ma wielki ciężar, ogromne znaczenie, jest dumne i potężne. Tutaj przez pewien czas budziło uśmiech. Mam wrażenie, że coś się zmienia w tej materii. Że kiedy przychodzą czasy trudnej nadziei, idzie za tym pewna dobroć, a wraz z nią poezja. Musi jednak iść za tym zrozumienie, nauka, kultura, sztuka, pewien intelektualny wysiłek oraz gotowość na przyjęcie poezji i poetów. Jakiś maleńki lufcik się otwarł.Nie wiem,co będzie dalej – ale jak mówię, czasy obecne to dla mnie czasy bardzo trudnej nadziei. Czeka nas wszystkich, ludzi literatury, ludzi sztuki, ludzi nauki, przejście przez bramę ciemności, gorącą bramę ciemności, w której najpierw będzie płacz i zgrzytanie zębów, ale później pewnie wyjdziemy ubrani na biało, oczyszczeni, piękni, wolni, pełni nieśmiertelnego ducha.
Na czym Panu zależy przy konstruowaniu wiersza?
Chyba na dwóch rzeczach: prawdzie samego siebie i prawdzie drugiego. Również prawdzie świata. Muszę mieć świat do pisania.Ten świat musi wchodzić do mojego wnętrza.Muszę mieć miłość oraz innych ludzi. Muszę czuć, że świat istnieje. To poczucie chyba jest najważniejsze przy pisaniu wiersza. Piszę wiersz wtedy, kiedy nie mogę wyrazić czegoś za pomocą prozy.
Jak Pan podchodzi do kwestii zadaniowości poezji? Stawia Pan sobie jakieś cele przy tworzeniu tekstów poetyckich?
Poeci dzielą się na tych, którzy piszą dla czytelnika, i na tych, którzy nie piszą dla kogoś. I ja należę do tych drugich. Nie stawiam sobie żadnych celów. Pisanie to bardzo intymna czynność. Wymaga samotności. Poeta dla mnie to często emigrant wewnętrzny.
Uważam, że wiersze nie są sprawą społecznego zamówienia, społecznego zapotrzebowania, tak jak jest zapotrzebowanie na kursy tanga, makijażu, jazdę konną czy kręgle. Wiersz żyje w innej nieco czasoprzestrzeni i tam rośnie sobie powoli, pomału dojrzewa. Wiersz jest sprawą indywidualnego wydarzenia, przeżywania własnej intymności swojego świata, który jak wszystko na świecie, jest bardzo kruchy, cichy, wrażliwy, potrzebuje wsparcia, innych głosów, cudzych myśli, cudzego piękna.
Wiersz bywa wybuchem nieśmiertelnego piękna. Trzeba w to głęboko wierzyć.W przeciwnym wypadku pisanie może stać się jałowe, jakiś samo zwrotny ruch ciała. Niezbyt mnie to pociąga.
Ale publikuje Pan swoje wiersze. Po co?
Nie można poznać siebie bez innych. To rodzaj wyjścia do ludzi. Poza tym opisywanie innych jest też ich poznawaniem.Marta Podgórnik recenzując moje wiersze napisała, że jest w nich „pozorna monologiczność”. Nie czuję się poetą osobnym. Choć w Krakowie ostatnio czuję się często samotny. Dawni znajomi zajęci są swoimi nowo założonymi rodzinami, obowiązkami. Brakuje mi dawnego życia towarzyskiego. Bo wie Pani, mimo że w tych moich wierszach podmiot liryczny jest samotny, introwertyczny, ja jestem bardzo towarzyski.
Duża część Pana poezji poświęcona jest rzeczywistości szpitala psychiatrycznego. Nie można nazwać jej „przyjemną lekturą”, ale nie można tym bardziej nazwać jej „niepotrzebną”. Dlaczego podjął się Pan tak trudnego, niewygodnego dla większości tematu?
Nie odbieram doświadczenia szpitalnego, jako negatywnego. Przeciwnie, uważam je zaubogacające. Opisywanie tego doświadczenia było wyjściem do rzeczywistości, która jest oraz wzbogaceniem jej o nowe odcienie, znaczenia oraz treści.
Czy temat życia w szpitalu psychiatrycznym jest niewygodny? Nie odbieram tak tego.Może kiedyś to był temat tabu. W ostatnich latach, również w Polsce, bardzo to się zmieniło. Mówienie o depresji, wizytach u psychiatry, nie jest już wstydliwe. W Stanach Zjednoczonych bardzo duży procent społeczeństwa ma swojego psychologa albo psychiatrę. W Polsce zresztą też w coraz większym tempie przybywa ludzi, którzy albo cierpią psychicznie z jakiegoś powodu i potrzebują przyjmować lekarstwa, albo zwyczajnie potrzebują „wygadać” się przed psychologiem, najczęściej z powodu swojego bolesnego życia. Jest jeszcze taki procent, który cierpi i niewiele z tym robi, nie przyznaje się do tego. I jest ogromna rzesza, do której i ja należę, ludzi zdrowych jak ryba, którzy cieszą się życiem – pomimo pewnych jego, mniej lub bardziej oczywistych niedogodności wszelakiej natury.
„Na oścież” opowiada o szpitalu i o świecie, który jest jakby jego przedłużeniem, ale to może niepotrzebne dopowiedzenie.
Mieczysław Jastrun powiedział, że nie bez znaczenia jest jakie słowa poeta używa w swoich wierszach najczęściej. W Pana wierszach często padają określenia odnoszące się do zimy, chłodu, zimna, bieli. Np. w „Ćwiczeniach z miłości” podmiot liryczny nazywa siebie „płatkiem mrozu”, w „Wiośnie” opisuje – „chłód nas przenika chłód nas zabija”. Takie jest Pana odczucie świata? Jako duchowej Antarktydy?
Świat nie jest zimny i ludzie również nie są zimni. Tak powinno się wydawać. Jednak ludzie ani nie są dobrzy, ani nie są źli. Nawzajem się utwierdzają raczej w złudzeniach na swój temat. Człowiek jest dla ciebie dobry, kiedy mu nie szkodzisz. To normalne. Genialne jest chrześcijaństwo, które mówi o tym, żeby miłować swoich nieprzyjaciół. Czy tutaj nie widać genialności człowieka i genialności Boga? Przecież łatwiej jest się na kogoś obrazić, albo być wobec kogoś złośliwym i niemiłym, bo się nie zrozumiało kompletnie czyichś intencji. Świat międzyludzki powinien być budowany na zrozumieniu, a to trudna sztuka. Bo najpierw trzeba zrozumieć dogłębnie to, co jest konkretne, a potem przechodzić stopniowo i przyjaźnie do płaszczyzn prawdziwych głębi. To się udaje, kiedy jesteśmy rozsądni i zdrowi, ale nie tylko.To się udaje również wtedy, kiedy ciężka praca stoi za tym procesem, niezwykle ciężka i mozolna praca, przynosząca w końcu piękne efekty uzdrowienia. Ja nie będę tłumaczył swoich wierszy.To byłoby pretensjonalne. Mogę jedynie mówić o swoich przemyśleniach, odczuciach.
Wielokrotnie również odwołuje się Pan do doświadczenia ciemności. Np. w wierszu „Podziemne oczyszczenie” podmiot liryczny wyznaje –„wymiotowałem ciemnością/ i byłem bezbronny”. Czy pisanie o tym trudnym doświadczeniu jest wyłącznie nieodłączną częściąpracy literackiej, która jest opisywaniem rzeczywistości we wszelkich jej aspektach, czy jest czymś więcej– autoterapią, oczyszczeniem duchowym, świadectwem?
Pisanie zapewne kiedyś było dla mnie czymś takim, ale chyba nie było jedynie terapią, na pewno nie. Raczej było rozmową ze sobą, z drugim, ze światem. Potrzebuję dalej rozmawiać, ale płaszczyzny nieco pozmieniały się. To proces. Życie to proces fascynujący. Praca twórcza mu towarzyszy, jak i inni ludzie, którzy dają swoją miłość, swoją przyjaźń, swoją wierność, lojalność, szlachetność, gotowość do poświęceń i pomocy.
A czego Pan szuka w poezji innych?
Nie szukam tam pożywienia dla swojego języka – to znajduję w dyskursach naukowych, krytycznoliterackich, filozoficznych, antropologicznych. Szukam raczej w wierszach artysty, o którym mogę opowiedzieć, ponieważ sam nie jestem chyba artystą.
Jest Pan przewodniczącym Koła Młodych przy SPP w Krakowie. Na czym polega działalność Koła ?
W praktyce spotkania polegają albo na dyskusji nad tekstem, albo na wysłuchaniu wykładu dotyczącego literatury.Koło kształci przede wszystkim wrażliwość na słowo. Tego czasem nie dadzą wieloletnie studia polonistyczne. Warto tam chodzić choćby z tego powodu. To świetne miejsce dla wszystkich, którzy interesują się słowem.
Czyli nie uważa Pan, że przynależność do grupyliterackiej ogranicza młodego twórcę? T. Różewicz ujął te ograniczenia w słowach: środowisko dla dojrzałego pisarza nie ma znaczenia, ale dla początkującego może być niebezpieczne (…) ze względu na to, że za wcześnie wchodzi się w spory raczej natury towarzyskiej niż artystycznej. Pisarzowi, zwłaszcza młodemu, potrzeba dużo czystego powietrza do oddychania. W sensie przenośnym i dosłownym.(„Polityka” nr 17/1965)
Absolutnie nie zgadzam się, że przynależność do grupy literackiej ogranicza rozwój młodych piszących. Nie w dzisiejszych czasach. W czasach PRL-u owszem, grupa mogła narzucać literatom pewne wymogi pisarskie, tematy, dostosowanie się do obowiązującej ideologii, linii partyjnej. Pewnie tego rodzaju ograniczenia miał na myśli Różewicz.Uważam, że obecność w grupie daje poczucie wspólnotowości. To dzisiaj rzadkość. Piszący chcą być osobni. Skupiają się na sobie. A przecież, jak już wspomniałem, nie można poznać siebie bez innych.
Wspólnota facebookowa jest prowizoryczna. Ubolewam, że grupy literackie to dzisiaj rzadkość. A gdy już są – jak nasze Koło Młodych – ich działalność nie jest doceniana i wspierana przez państwo. Mówiąc wprost – nie jest dofinansowana. Nie ma pieniędzy nawet nawydawanie tomikówwierszy osób, które świetnie piszą. Dotąd otrzymaliśmy jedynie dotację na wydanie almanachu Koła Młodych.
Co w życiu jest dla Pana światłem?
Gdybym to ja wiedział. Pewnie przekonam się o tym po śmierci. Ale Pani pewnie pyta o to, co mnie trzyma na powierzchni świata. No, moje zajęcia naukowe, czasem literackie, krytycznoliterackie. Że mogę żyć dla innych ludzi, robiąc to, co robię. I moja rodzina, oczywiście, moi przyjaciele i moja ukochana Ewelinka.
Bardzo dziękuję za rozmowę.