Wielogłos poezji

relacja ze spotkania w Klubie Dziennikarzy "Pod Gruszką" przy Bibliotece Kraków - 26.11.2018.r

  • 29 Listopad 2018

To było kolejne spotkanie z cyklu „Forum literackie” zorganizowane przez Bibliotekę Kraków w Klubie Dziennikarzy "Pod Gruszką" w Krakowie. Tym razem z udziałem pięciorga wspaniałych poetów (wg kolejności alfabetycznej): Wojciecha Bonowicza , Anny Mazeli,  Rafała Różewicza, Agnieszki Stabro, Agnieszki Wiktorowskiej-Chmielewskiej. Spotkanie poprowadziła Elżbieta Wojnarowska.

Jechałam na to spotkanie motywowana m.in.: chęcią pogłębienia znajomości poezji i osoby Agnieszki Wiktorowskiej-Chmielewskiej (którą niedawno odkryłam), uwielbieniem dla Wojciecha Bonowicza,  ciekawością poznania „żywego” Rafała Różewicza. Sam pomysł konfrontacji poetów z różnych pokoleń, różnych poetyk, uznanych z tymi mniej znanymi, wydawał się już bardzo intrygujący. Tytuł spotkania - „Przystanek Babel” – sugerował, że będzie ono „wielojęzyczne”, ale oczywiście w odniesieniu do języków poetyckich, którymi posługują się w swojej twórczości zaproszeni goście. Prowadząca  Elżbieta Wojnarowska przyjęła jednak konwencję spotkania zgoła inną od mojego wyobrażenia - dyskursu poetów. Przedstawiała krótko życiorys autora (z naciskiem na jego dokonania literackie), charakterystykę jego poetyki, po czym przechodziła do zadawania jemu pytań. Poeci po kolei dzielnie mierzyli się z pytaniami, których rozpiętość tematyczna była szeroka– od kwestii biograficznych przez założenia teoretyczne (zarówno swojej jak i w ogóle poezji) po zagadnienia natury poglądowo-filozoficznej. Niestety odniosłam wrażenie, że rozpiętość ta była zbyt szeroka. Sami poeci i poetki reagowali na niektóre z nich z dużym zaskoczeniem, by nie powiedzieć zapowietrzeniem. Wydawało mi się dotąd, że jedynym istotnym grzechem prowadzącego spotkanie z autorem jest niepoznanie przez niego twórczości tegoż autora. Pani Elżbieta przygotowała się bardzo rzetelnie pod kątem poznania twórczości gości, a jednak mam wrażenie, że przedobrzyła. Zabrakło pewnej swobody rozmowy, improwizacji, zainicjowania dyskusji między gośćmi. Pomijam już nieszczęsne określenie „gościa specjalnego”, które pojawiło się również na plakacie, a którym został określony Wojciech Bonowicz. Na szczęście to on na powitanie sprostował faux pas organizatorów, że nie jest specjalnym, a jednym z pięciorga gości. 

Bonowicz poruszył kwestię wielogłosowości, polifoniczności polskiej poezji współczesnej. Uważa ją za jeden z jej atutów. A jednocześnie podkreślił trudność budowania nowej poetyki dzisiaj. Rolę poezji współczesnej dostrzega w prowadzeniu dialogu. I to zarówno z poetami, pisarzami poprzednich pokoleń, jak i ze współczesnym człowiekiem, zastałą  czy „stającą się” rzeczywistością. Dostrzega w literaturze funkcję poznawczą. Inspiracji do swoich wierszy szuka w zdarzeniach życia codziennego, w scenach ulicznych. Dąży do tego, żeby wiersz nie był konstrukcją zamkniętą, domkniętą puentą. Widzi wartość  wiersza esencjonalnego, składającego się z kilku wersów. Docenia pewien rodzaj prostoty wiersza, który nazywa „prostotą zwodniczą”, a który otwiera drogę do wielu skojarzeń, dopowiedzeń przez czytelnika. Pan Wojtek przeczytał wiersze ze swojego ostatniego tomu „Druga ręka” (Wydawnictwo a5, Kraków 2017), m.in. wiersz „Postanowienie” –

Zmęczony uśmiecham się. Przede mną

nie ma nikogo. Ani obok mnie. A przecież 

nie uśmiecham się sam do siebie. Dla kogo więc

jest mój uśmiech? Piszę. Jestem zmęczony.

Drzewa zaczynają kwitnąć a oczy łzawić.

Piszę ten wiersz patrząc w nieruchomą

ścianę mojego okna. Postanawiam 

skończyć go jeszcze dzisiaj.

Właśnie po przeczytaniu tego wiersza w tamtej scenerii sali, w której oprócz zaproszonych poetów-gości zebrało się zaledwie kilka innych osób-słuchaczy, poczułam ciężar samotności tego zajęcia – pisania wierszy.  I przyszły na myśl obrazki znane z fotografii, biografii takich wspaniałych poetów jak Miłosz czy Różewicz, siedzących za swoimi biurkami przed oknem. W tym „zawodzie” wielkość, nawet popularność nie uwalnia od samotności. A to tylko potwierdza przeświadczenie znajomego poety Zdzisława Antolskiego, że jest to zajęcie, które wykonuje się z poczucia wewnętrznego przymusu, rodzaj konieczności lub jak kto woli powołania.

O podobnym poczuciu alienacji związanej z pisaniem wierszy opowiedział Rafał Różewicz, ale trochę w innym kontekście. Długo nosił w sobie przeświadczenie o wyjątkowości swojej poetyckiej kondycji. Dopiero za sprawą Internetu dowiedział się, jak wielu ludzi zajmuje się pisaniem wierszy (nie wnikając w ich jakość). Założył pismo „2Miesięcznik. Pismo ludzi przełomowych” z myślą głównie o promocji twórców urodzonych w latach 80-tych i 90-tych. Postawił ambitne cele redakcji na czele z „konsolidacją” swojego pokolenia.  Jednak po 1,5 roku w 2016 zawiesił wydawanie pisma. Co niestety, gorzko wpisuje się w tę opowieść o „samotniczej karmie” poetów (czytaj – brak wsparcia finansowego z Ministerstwa Kultury dla pism literackich). Podczas spotkania podkreślił, że obecnie ważniejsza jest dla niego forma wiersza niż temat. Za swoje główne zadanie jako poety uważa szukanie, konstruowanie nowego języka.   Przeczytał wiersze z tomu „Państwo przodem” (Fundacja Duży Format, Warszawa 2016) oraz wiersze do przygotowywanego tomu, m.in. „Trawienie” -

Rośnie trawa na balkonie. Włosy zapuszcza 

doniczka. Tak woda z konewki idzie po trupach, 

wychodzi na ląd, skacze po trawiastych łbach. Sika 

im na twarze mówiąc, że pada. Nawet nie ona sama, lecz deszcz

(przechyl konewkę jakbyś chciał przychylić nieba).

                                                                      A wszystko po to, 

by lwia część balkonu przypominała sawannę.

 

Bo podlana trawa wodzi na pokuszenie, jeśli chodzi 

o rośnięcie w słońcu. I grudy gleby na doniczkowej wodzie 

są jak tratwy – a mimo to my uchodźcami – z domu 

ogarniętego ścianami

                                       jesteśmy tu, 

by doglądać sytuacji. Trawa rośnie w siłę,

pnie się, jakby miała swój pionowy trakt, 

bursztynowy szlak, Via coś tam; a muchy, biedronki wokół niej

rozkładają tylko skrzydła jak kupcy towary. 

 

Trawo, moja tratwo na oceanie zamknięcia,

stąd nie widać Afryki, jest tylko szary ląd,

trzecie piętro, widok jak z miniaturowej Lwiej Skały. Beton.

W oddali kości miasta ułożone w stosy-wieżowce.

 

Stosownie. Adekwatnie.

Ten wiersz przypomniał mi o wierszu Tadeusza Różewicza „Trawa”, który też w całości zacytuję, żeby mieli Państwo porównanie i sami ocenili, jak odmienną, ciekawą poetyką posługuje się Pan Rafał. Tym bardziej owo zestawienie jest wymowne w kontekście słów Pana Wojtka, który stwierdził, że jako człowiek po pięćdziesiątce, który już wiele przeczytał, często dostrzega w wierszach powtórzenia (w domyśle – tematów, poetyk) i to działa na niekorzyść odbioru, oceny tych wierszy przez niego. 

 

 

W spojeniach murów

rosnę

tam gdzie są

złożone

tam gdzie się łączą

tam gdzie są sklepione

 

tam wnikam

przez wiatr rozrzucone

ślepe nasienie

 

w pęknięciach ciszy

cierpliwie się plenię

czekam aż padną mury

i powrócą w ziemię

 

wtedy okryję 

twarze i imiona 

(1962)

 

Podobnym, co Rafał Różewicz, doświadczeniem (by nie powiedzieć szokiem) odkrycia dużej ilości ludzi piszących wiersze, podzieliła się Anna Mazela. Żartobliwie stwierdziła, że „ludzi niepiszących (w domyśle - wiersze) jest mniej niż tych piszących”. Żart pomieszany z gorzką ironią, który słyszę nie pierwszy raz. Wywołuje we mnie to samo pytanie: czy to dobrze, czy źle? Na które jednak nie znajduję oczywistej odpowiedzi. Oczywista jest jedynie jego hiperbolizacja.  W rzeczywistości dotyka poważnego problemu publikowania tekstów, które nazywa się wierszami, a wierszami nie są.  Oczywiście prawo do wyrażania siebie poprzez słowo poetyckie – również na forach publicznych – jest przypisane każdemu. Jednak od dawna widzę – nawet nie będąc zawodowym krytykiem, a jedynie czytelnikiem poezji – jakieś pomieszanie z poplątaniem w rozumieniu poezji. Być może poezja jest najtrudniej definiowalnym gatunkiem literackim, najszerszym znaczeniowo, dającym wiele możliwości do eksperymentowania w jej formie, ale jednak pewne podstawowe zasady literackie i ją obowiązują, z których nie są zwolnieni ci, którzy próbują ją tworzyć. Najbardziej przeraża mnie poklask dla słabych tekstów przez ludzi, którzy jakieś pojęcie o literaturze mają i powinni wykazać więcej zdrowej krytyki w poczuciu odpowiedzialności za słowo i dla dobra samego autora.

Wracając jednak do kwestii roli poezji, Anna Mazela odpowiedziała, że nie uważa, by poezja miała odgrywać współcześnie jakąś rolę. Wystarczy, że jest czyimś indywidualnym głosem. Dodała również, że „poezja nas nie uratuje, bo jest taka jak my”. Zaprezentowała wiersze ze swojego debiutanckiego tomu „Głęboko, nisko” (Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Kraków 2016) oraz kilka nowych, m.in. „Potwory” -

Może wcale nie urodzę. A może

urodzę potwory. Będę musiała je

zamykać w garażu jak agresywne

psy i będą skrobać w ściany i będą

wyć. Może wcale nie zajdę.

Zachodzić 

to można w odwiedziny albo po

kolędzie. Może ksiądz nawet by

ich nie pobłogosławił. Moich

 potworów nie można błogosławić, 

można je przekląć i wygnać na cztery

 wiatry, ale jak wiatr powrócą.

 

Agnieszka Stabro opowiedziała o inspiracjach dziennikiem Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, pracy w radio i zaprezentowała wiersze z tomiku "Ciała lekkie jak puste walizki" (Miniatura, Kraków 2015) oraz wiersze nowe, nigdzie wcześniej nie publikowane, m.in. "Jabłka mojego pradziadka" -

 

 

Jabłka mojego pradziadka 

Jak smakowały te jabłka dwieście lat temu, kiedy 

pierwsze drewniane belki 

zwoził furman do doliny wśród beskidzkich lasów? 

Czy tobie też po brodzie spływała słodko-winna 

strużka 

którą wytarłeś niedbale, pobrudzoną koszulą? 

 

Siedzę teraz tam, gdzie ty kiedyś

 zanurzając usta w kwaśnej czerwieni

 Jabłonie przetrwały wojny

 zimy stulecia 

Susze, deszcze i wiatry 

co roku rodząc owoce, których nikt już nie zbierał 

 

Zostanie po nas to, co nienazwane 

Smak jabłek, które sadziłeś z uśmiechem 

deszczową jesienią 

myśląc o tych, co przyjdą po tobie 

 

Nitki babiego lata powiewające po dwóch stronach 

czasu

Dla Agnieszki Wiktorowskiej-Chmielewskiej przełomem w jej rozwoju sztuki pisarskiej było podjęcie nauki w Studium Literacko- Artystycznym UJ w Krakowie, gdzie, jak określiła, szczególnie „zmasakrował” ją (w pozytywnym znaczeniu) Roman Honet.  Dzięki temu Studium, przeprowadzce do Krakowa, wejściu w środowisko literackie bardzo odmieniła swoje życie - postawiła na literaturę, tworzenie poezji, prozy, scenariuszy słuchowisk. Zaprezentowała wiersze z kilku tomików, m.in. wiersz „Krąg ochronny” (z t. „Krąg ochronny”, Biblioteka.Kraków, Kraków 2018) –

 

 

Przychodzisz, a oni już są.

czekają, by przekazać klucze,

kombinacje mierzwiących 

w różnych warstwach win.

wyjść z cienia. zagnieździć

w tobie pękate i nierozwinięte

wsze- światy. uziemić.

mów, co chcesz, upieraj się,

że jesteś wolny, nikogo/nic-

z-ego nie potrzebujesz

- oni są. słowo w słowo,

ręka w rękę, w krwi i łzach.

nawet gdy odejdą, dalej są.

wskazują, co robić i dlaczego.

nadal ciągną w swoją stronę,

nadal ciągną na swoją stronę.

 

Reasumując, to spotkanie było inne od mojego wyobrażenia o nim. Nikt z nikim się nie spierał. Ale teraz sobie myślę, że może nie mogło być inaczej? Wydaje się, że ci ludzie po prostu mają gołębie serca i dążą do pokoju i zrozumienia, a nie do robienia show „po trupach” kolegów-poetów. Tak więc na „przystanku Babel” w Krakowie chociaż mówili różnymi językami poetyckimi, to jednak zrozumiałymi dla siebie nawzajem. I dla nas - ich słuchających. Z tą refleksją o zrozumieniu mimo różnic zostawiam Państwa… jednocześnie polecając obejrzenie i wysłuchanie całego spotkania tutaj: youtube


fot. Edward Pięta

 

Agnieszka Sroczyńska

Powrót