UWAGA: w związku z planowaną reorganizacją strony wstrzymujemy przyjmowanie wierszy do publikacji (PP.pl_11.06.2022)
Nie było deszczu
patrzymy z ojcem na wrony w czereśni
jest duszno a ojciec ma ręce szorstkie i białe
jakby w nocy dotknęły miąższu innego świata
więc ten jest dla niego tylko zwykłą pestką
siedzimy obok siebie - między nami susza
więc bez pochopnych ruchów by nie krzesać iskier
w oknie kuchni wiatr zatrzepotał firanką
jaka to dla nas ulga - tato
mózg pracuje inaczej
déjà vu (chwilowe szaleństwo)
i jamais vu (zdarza się zdrowej głowie w wielkim mieście)
demenażka słyszę za plecami
rue notre-dame-des-champs
nie znam kodu do bramy
nie pokażę synowi mojego okna było od podwórza
montmartre
zapomniałam drogę do sacré-cœur
jak tam dojść pytam
il faut monter
toujours
monter
Horyzonty
Na krawędziach między ziemią a niebem
zawieszono cienką linię horyzontu.
Prawie niewidoczną,
niczym igła zagubiona w stogu.
Balansuję na niej,
trzymając w dłoni połatany parasol.
Tak jak ptak zwiedziony jasnością błękitu,
wzbił się prosto w uścisk smutkiem ciemnej chmury,
upada na ziemię.
By się na niej odrodzić w płomieniach nadziei.
Ludzie patrzą z dołu, czekając co się stanie,
unoszą ciekawskie głowy.
Przecież nie ma jednego nieba,
i nie ma jednej ziemi.
Zwinięto na szpulkę linię horyzontu.
tajemnica bolesna
gdy byłam mała trzymałam rękę
tak długo w górze
aż stawała się martwa
potem głaskałam się nią po włosach
gdy byłam większa trzymałam w górze
już obie dłonie
by zarzucać je sobie na ramiona jak szal
wciąż było mi zimno
teraz
jesteście we mnie
bez odrętwienia
Ocalony
Język już z butów wychodzi zziajany
od kolejnego i kolejnego kroku przed siebie.
Sznurowadła tyle razy wiązane przeciw sobie.
Zdawałoby się, że człowiek nauczony oszczędności
dalej z rakiem wyczucia wykonuje zastraszoną
materialność martwych przedmiotów.
A przecież z taką łatwością oddaje się komuś
swoją tożsamość pod naporem niezrozumiałego strachu.
Smak jabłek z targu skąpanego gwarem,
Nikt nie patrzy nikomu przez ramię.
Nikt nie szuka potwierdzenia swoich dwojakich spojrzeń.
Nikt nawet nie zdaje sobie sprawy, że para tych
skórzanych z podeszwą oderwanych butów jeszcze
nie tak dawno uciekła przed świtem.
Oprawy w maskach cudzych twarzy.
W rytmie butnego deszczu krążą po kałużach,
w których odbite są ślady niejednej bosej stopy.
Wiele stuleci minęło zatopionych w wędrówkach
jeszcze niewyjaśnionych.
Lat ogrom w lękliwym spojrzeniu skąpany.
Czas niewielki zrobił postęp.
Zatrzymuje się w życiu, wymagania stawia niezrozumiałe.
Niebywałe jednak jest to, że pomimo krwi kałuży,
w której cholewki zamoczone do połowy,
wciąż zmęczone nogi zamach biorą do kolejnej podróży.
przedświt na szybie
nasłuchuję
coś jakby światło
rozlepia ptakom skrzydła
momentami jest tu bardzo cicho
ustaje wiatr i szelest palców
na skórze
panuje głód
gdy nie mogę w porę zasnąć
milkną drzewa po drugiej stronie drogi
ich gałęzie białe jak kości
znaczą ślady domu
o którym nie wiem prawie nic
* * *
Spotkajmy się dzisiaj w naszym miejscu na bardzo starym mieście, do którego nocą schodzą się kuny, by polować na mniejsze od siebie stworzenia – drobne, szybkie kształty o mrocznych pyszczkach i podejrzanych zamiarach. Spotkajmy się, bo wisza tam
strychy. Oddychają trzeszcząc miarowo. Z namaszczeniem otwierają i zamykają kłódki
dla wybranych. Delikatnie rozwarte jak usta zapewniają ulubiony rodzaj
zadziwienia. Potem
wybiegnij ze mną w chłód, zapach i światło katedralnych krużganków z dzieciństwa
całych w cienistych suknach,
by upiąć je w przytulne namioty rozcieńczonej ultramaryny z fioletową smugą
– tajne kryjówki. Chodźmy
ręka w rękę
skraść
kilka obrzędowych detali. Po cichu być
jak dzieła sztuki, przy których spędza się zbyt wiele czasu
Tren urodzinowy
Rozkład mojej rodziny jak kręgosłup ryby
wydartej wodzie.
Szybko i za życia rozchodzą się
drogie w rozdrogi nasze serca.
Rozłogi, roztopy, ostrogi i złogi złości.
Pod błotem grzęzawiska domowego ogniska.
Pod żebrami nienawiści.
Brzuch mojej matki ma sztylety
skierowane do środka.
Może poronić.
Może poronić mnie.
Czy czekam na szczęście, na zejście?
Na szczęście już nie.
Ja-Ikra zatopiona w wielu wodach
wzejdę jak słońce zza horyzontu ud.
Jakie to szczęście, że moja głowa
ze złogów słowa, vernix caseosa, jest otarta.
Wydobyty na księżyc ziemi z lądu ciała
pod przykrywką nieba
opłakuję tajemnicę rozdarcia.
Dylemat
kobieta pobita w Stambule
bo nosiła szorty
księżna Kate zaszalała z kreacją
sukienka odsłoniła
za dużo
co to jest za dużo
w telewizji śniadaniowej konferencja
jak się ubrać na ślub córki i syna
by nie popełnić gafy
idealna mama
wybuch w Nowym Yorku
dziesiątki rannych
komentator mówi
zjeżdża na linie jak grotołaz
na dno gałki ocznej
z kurewskim opanowaniem
nie stwierdziliśmy że to był zamach terrorystyczny
staję naga przed szafą
naprawdę nie wiem
w co się ubrać
Tao turysty
Nie
nie będę
dziś zwiedzać
kościołów
jeszcze bym mogła
spotkać się z Bogiem
i byłby kłopot
na całe życie.
Przeobrażenie
Babcia jest znów dziewczynką
gdy czeszę jej warkoczyki
patrzy ufnie błękitnym oczami
z przejęciem opowiadając o diabłach
rozczula mnie jak córka której nie mam
Przy jej kruchości zapominam
o krzywdach do trzech pokoleń wstecz
dotykam delikatnie srebrnych nitek
zamieniam palce w skrzydła ważki
by nie rozkruszyć przedwcześnie
pergaminu skóry i nie przyspieszyć zanikania
* * *
emocje opadają powoli
jak najlżejsze z liści
wielobarwnie mocują się
z wiatrem
to w górę
to w dół
ich umieranie pachnie
zgnilizną łez nieokiełznanych
czasami szeleszczą
z bezuczuć
dla Niki
szafa z drzewa rozkosznego orzecha uprawianego dla zbytku
spłonęła razem z historią ornamentu i domem w którym stała
indywidualnością geograficzną własnego zapomniało o kapłanach żercach
potrzebą na nieco dalej
nieco bliżej przetarcia kurzu
(z tomiku ćwirko)
Na północ
I pamiętasz moje zaskoczenie gdy zobaczyłem pierwszy cmentarz
po przyjeździe do tego bogatego kraju
W coś my się wpakowali
To musi być przerażające żyć tak dobrze i wszystko rzucić
dom samochód kosiarkę do trawy
wydolność na poziomie sześć kilometrów w 15 minut
przy pulsie 140 uderzeń na minutę
Zostawić to wszystko jeszcze przed sezonem zimowym
w którym Marit Bjørgen jest w życiowej formie
Później natrafiałem na kolejne
Nie spodziewałem się
że tu gdzie alkohol jest tak drogi
mogą dziać się tak ekstremalnie zaskakujące rzeczy
Na Hillevåg stoi dom tak sobie wyobrażam
i tak z pewnością było
Mieszkali tam ludzie pies i topielec
kolejność nie ma większego znaczenia
Wodę przecież spuszczali po sobie i dłonią wannę przemywali
Spali w tych samych łóżeczkach sztućców używali tych samych
lecz i to nie ma większego znaczenia
Przecież myli naczynia po sobie
i suchą ściereczką przecierali
W najgorszej sytuacji był pies zdaje się rasowy
Sypiał w budzie bez bieżącej wody i kablówki
każdego dnia śniąc o poprzednim właścicielu
choć w niczym nie zawinił
są rzeczy bez których nie da się żyć
na przykład kapsle przerobione na peleton kolarski
pstryk pstryk i już Szurkowski na mecie
pstryk pstryk i Szozda tuż za nim
reszta daleko z tyłu
szczególnie że to ruskie
jeszcze noże do grania w pikuty
smyk smyk i już broda zrobiona
smyk smyk a po niej język nos czółko
i stalowy smak zwycięstwa w ustach
to są rzeczy bez których nie da się żyć
jak bez grubej pajdy chleba posmarowanej
gęstą śmietaną z cukrem
mniam mniam mruczy kolega podgryzając
mniam mniam mlaszczą pozostali
i znika pajda i już jej nie ma
ostatni z peletonu odpada od butelki
spada pod trzepak
nikt nie pamięta do czego to cholerstwo służyło
ale to są właśnie te rzeczy