Adriana Jarosz

pedagog i bibliotekarz. 

Autorka tomików poetyckich: „Rozdrożami”, „Niebo pachnące sianem”, „Modlitwy malowane trzciną” oraz współautorka albumu fotograficzno-poetyckiego „Rogalik”. Utwory A. Jarosz ukazały się w wielu antologiach, almanachach (również poza granicami Polski). Teksty poetki publikowano m.in. w „Gazecie Kulturalnej”, „LiryDramie”, czasopiśmie serbskim „Домети”, „Pisarzach.pl”, „Szufladzie.net” oraz w literaturze pedagogicznej i prasie lokalnej.

Laureatka wielu ogólnopolskich konkursów literackich. Teksty autorki przetłumaczono na język serbski. W latach 2011-2015 była związana z Kołem Młodych przy krakowskim oddziale Związku Literatów Polskich. Należy do Stowarzyszenia Przyjaciół Twórczości Jana Kasprowicza. Honorowy Członek Janowskiego Klubu Literackiego.

Nominowana do nagrody „Perła Roku 2014” powiatu strzeleckiego oraz do „Nagrody Marszałka Województwa Opolskiego dla Animatorów i Twórców Kultury w roku 2017”.

 

KOLEKCJONERKA SNÓW

 

toczy się koło młyńskie 

mieli sny dobre i te

w których łza za łzą

 

sączy się strugą pamięć

z mgły wyłaniają się

krajobrazy doświadczeń

 

w sadzie najsmaczniejsze

mirabelki i kosmaty agrest

tam gdzie płynie Osobłoga

pasą się krowy kościsty koń

 

na ganku przed domem stół

przy nim ci którym dawno

wygrano requiem - sączą

chrzcielną lub weselną

wódkę i mają twarze 

bez wyrazu

 

senny młyn pracuje

 

masz wrażenie że kłania ci się

przydrożna topola a potem

widzisz jak staje się gotycką

bazyliką – obok rosną domy

 

pytasz czy to możliwe?

młyn odpowiada

tak tak

tak

 

w kamienicy na piętrze

mieszkają uczucia

czasem otwierają się 

okiennice

w jednej ramie

dostrzegasz miłość 

w drugiej nienawiść

w innej smutek

w ostatniej żal

 

toczy się koło młyńskie

a ty wciąż nie potrafisz

oddzielić ziaren od plew

 

 

kiedy czujesz bezsilność

przez drzwi wchodzi spokój

niekiedy drżący dotyk

 

płyną niespokojne dźwięki

krótki rozbłysk ekstazy

pęd wichru zmieniający

cię w gwałtowny wybuch

jak w suicie Holsta

 

tyś Kikimora i dusza

najczystsza w jednym

kolekcjonerka snów

 

zasypiasz w objęciach

Saturna – zwiastuna starości

(najczulszego z kochanków

który nie pozwoli ci odejść)

 

w dłoni porcelanowy ptak

 

wiesz że kiedyś zabierze

sakwę ze snami i odleci?

 

wciąż kręci się młyńskie koło

gdy zauważasz że kolejny

Ikar złamał skrzydła

 

 

 

MODLITWA SZTETYN*

 

Daj nam, Panie, czystą zieleń,

nieskażoną parchem gniewu,

pozwól wrócić nad bannicki

potok*, bo tam, niczym śpiący

rycerze, drzemią fundamenty

zapomnianych historii, snutych 

niegdyś przy zimowym piecu.

 

Zanim Ignac zerwie owoc,

będzie pieścił korę pooraną

bardziej niż skóra dziada, ale nie 

wiń go Panie, bo grzech w nas.

 

Wokół cembrowanych studni

staną południce, by ze swoich

pszenicznych warkoczy spleść

sznur życzeń. Potem zanurzą go

w żywej wodzie, wyciągną cebrzyk,

napoją wieś spragnioną życia.

 

Wysłuchaj Panie nienabożnych

kołomyjek - zawierają mniej

fałszywych tonów niż niejedna 

wielogłosowa, świątynna kantata.

 

Głupotę cuchą zakryj, zamknij

oczy cerkwi na niegodziwości

i nie karz Panie za grzechy ojców.

 

Wtedy ludzie przypomną sobie

smak soczystych sztetyn.

 

 

 

 

*sztetyna zielona – stara odmiana jabłoni

 

 

 

 

ALBUM

 

 

spójrz na tę fotografię Miriam

 

brama kamienicy w tle Josef

zamyka warsztat ktoś zamiata

podwórze jak zwykle przed

szabasem niebo jaśnieje

 

twoja babka Sela splata włosy

na kolanach grzebyk kościany

(ten sam którym i ja rozczesuję

splątany czas) a obok Szlomo

 

pytasz kto to? nie wiem o nim

wiele prócz tego że miał ciepłe

dłonie najszczersze oczy i miły

uśmiech jaki miewają ojcowie

 

dziwisz się że tacy młodzi?

to godziny beztroski i szczęścia 

 

zerknij - na tym zdjęciu biegną

obok ich przyjaciele rudy Maks

Władek Baśka od Kowalczuków

córka prządki i wesoły Weszo

który śpiewał o romskiej duszy

 

gdybym miał namalować czystą

radość miałaby twarze tych dzieci

 

am dam des wise mare pres

wise mare pompelom

am dam des*

 

płaczesz? ta fotografia?

 

widzisz to czas gdy nad Zachodnią

i Krótką zgaszono gwiazdy a niebiosa

przestały być puste zapomnianymi 

alejami spacerowały smutne dusze

 

ene due rabe połknął rebe żabę

chciał zjeść rebe macę

teraz smutno płacze

 

obraz z lotniska w Tel Awiwie - Sela

wie że nie wróci czeka na Szlomo

Litzmannstadt** to golem - mówi

 

na ostatniej fotografii warsztat tkacki

twoja babka tka (s)pokój

 

kiedyś załatasz nimi dziurawe

niebo i zasadzisz zdrowe drzewa

 

 

 

*żydowska wyliczanka dziecięca z grupy tzw. wyliczanek „niezrozumiałych” (Szmuel Zajnwil Pipe, Gry i zabawy dzieci żydowskich)

**niemiecka nazistowska nazwa Łodzi

 

 

 

WRACAM DO MOD

 

                     Pamięci Wiesława Jarosza

 

 

kiedy mówisz widzę twoje plecy

 

na nich wytatuowano subtelne

światy kreowane przez lat

sześćdziesiąt a może więcej

 

czym jest mod? - pytam

 

delikatnie stawiasz stopy

na strunie starannie dobranych

słów jakbyś bał się że jednym

nieopatrznym ruchem

zerwiesz misterną konstrukcję

delikatniejszą niż włos

 

nie chcesz by wiersz spadł

do wąwozu niepamięci

 

po twojej prawicy klauni

zawsze gotowi bawić  tłum

klaszczących ksobne uśmiechy

 

po lewej stronie wieczni

malkontenci

p a t  r y j  o (ś) ci  

członkowie nie-elitarnego

klubu egocentryków

 

za nimi na wzniesieniu

cierpiący na manię wyższości

(nie)poeci wieszczokleci

piszący okazyjnie i twórcy

tekstów na różne okazje

 

nie czujesz już strachu dlatego

stawiasz równe spokojne kroki

każdy z nich bliżej bramy

 

przekroczysz ją z wierszem

zostaniesz białym aniołem

bez – staniesz się częścią

ludzkiej plazmy

 

kusi cię nie wiedzieć co i dlaczego

 

z r z u ć  w przepaść

z r z u ć ciężar

r z u ć się

z a w r ó ć

 

wiesz że już nie cofniesz się

idziesz tam gdzie hesperyjskie

ogrody i kosze sztetyn

z sadów przodków

 

to świat tych którzy mieli lecz

nie zatrzymali niczego

świat sprawiedliwie

nierównych

 

d o m -  m o d

koniec i początek

 

słyszę gdy odchodzisz

 

 

 

 

ŚWIĘTY BARTUŚ OD (GŁU)PTAKÓW

 

Nie zrodziłem się myślą, wiatrem, niepewnością,

nie stałem się ziemią, drzewem, zapatrzeniem,

nie pochodzę z onirycznego majaka, ucieczki przed.

Nie przyszedłem jak przychodzą niespodziewane

smutki i goście, których nikt nie chciał widzieć.

 

Jestem (bez)pamięcią, przerażeniem i jedną z cnót.

Kimś kogo nie wspomnisz lub pogardzisz - owadzim 

truchłem. Przywracam światy praojców i noce

prakochanek, uciekam od pragnień cięższych

niż kamienie skąpane w woni jaśminowców.

 

Czasem widzę Lesza pieszczącego klawisze jodeł. 

Rankiem zbieram zapachy śródleśnej topieli, tkam

wielobarwne pajęcze kilimy, poleruję krople mgieł,

podglądam rdzawe buczyny kąpiące się w kałużach.

 

Mówicie, że widzieliście diabli ogon na szyi Bartusia,

dlatego Bartek głupi - rozmawia z pszczołami, karmi

ptaki ambrozją słodką niczym baklawa i odmawia 

skrzydlate litanie, śpiewne, dziękczynne hymny.

 

(Nie) jestem tym, za którego mnie macie,

 

a tym, który zamyka siebie w czterech ścianach 

wyobraźni - niepoczytalnym z aureolą w dłoni.

 

 

 

STELE

 

prawdziwe miłowanie

w kamieniach

 

bezkwietne bukiety pamięci

za którą obdarowani

nie mogą zapłacić niczym

poza wielką ciszą

 

Powrót