pedagog i bibliotekarz.
Autorka tomików poetyckich: „Rozdrożami”, „Niebo pachnące sianem”, „Modlitwy malowane trzciną” oraz współautorka albumu fotograficzno-poetyckiego „Rogalik”. Utwory A. Jarosz ukazały się w wielu antologiach, almanachach (również poza granicami Polski). Teksty poetki publikowano m.in. w „Gazecie Kulturalnej”, „LiryDramie”, czasopiśmie serbskim „Домети”, „Pisarzach.pl”, „Szufladzie.net” oraz w literaturze pedagogicznej i prasie lokalnej.
Laureatka wielu ogólnopolskich konkursów literackich. Teksty autorki przetłumaczono na język serbski. W latach 2011-2015 była związana z Kołem Młodych przy krakowskim oddziale Związku Literatów Polskich. Należy do Stowarzyszenia Przyjaciół Twórczości Jana Kasprowicza. Honorowy Członek Janowskiego Klubu Literackiego.
Nominowana do nagrody „Perła Roku 2014” powiatu strzeleckiego oraz do „Nagrody Marszałka Województwa Opolskiego dla Animatorów i Twórców Kultury w roku 2017”.
KOLEKCJONERKA SNÓW
toczy się koło młyńskie
mieli sny dobre i te
w których łza za łzą
sączy się strugą pamięć
z mgły wyłaniają się
krajobrazy doświadczeń
w sadzie najsmaczniejsze
mirabelki i kosmaty agrest
tam gdzie płynie Osobłoga
pasą się krowy kościsty koń
na ganku przed domem stół
przy nim ci którym dawno
wygrano requiem - sączą
chrzcielną lub weselną
wódkę i mają twarze
bez wyrazu
senny młyn pracuje
masz wrażenie że kłania ci się
przydrożna topola a potem
widzisz jak staje się gotycką
bazyliką – obok rosną domy
pytasz czy to możliwe?
młyn odpowiada
tak tak
tak
w kamienicy na piętrze
mieszkają uczucia
czasem otwierają się
okiennice
w jednej ramie
dostrzegasz miłość
w drugiej nienawiść
w innej smutek
w ostatniej żal
toczy się koło młyńskie
a ty wciąż nie potrafisz
oddzielić ziaren od plew
kiedy czujesz bezsilność
przez drzwi wchodzi spokój
niekiedy drżący dotyk
płyną niespokojne dźwięki
krótki rozbłysk ekstazy
pęd wichru zmieniający
cię w gwałtowny wybuch
jak w suicie Holsta
tyś Kikimora i dusza
najczystsza w jednym
kolekcjonerka snów
zasypiasz w objęciach
Saturna – zwiastuna starości
(najczulszego z kochanków
który nie pozwoli ci odejść)
w dłoni porcelanowy ptak
wiesz że kiedyś zabierze
sakwę ze snami i odleci?
wciąż kręci się młyńskie koło
gdy zauważasz że kolejny
Ikar złamał skrzydła
MODLITWA SZTETYN*
Daj nam, Panie, czystą zieleń,
nieskażoną parchem gniewu,
pozwól wrócić nad bannicki
potok*, bo tam, niczym śpiący
rycerze, drzemią fundamenty
zapomnianych historii, snutych
niegdyś przy zimowym piecu.
Zanim Ignac zerwie owoc,
będzie pieścił korę pooraną
bardziej niż skóra dziada, ale nie
wiń go Panie, bo grzech w nas.
Wokół cembrowanych studni
staną południce, by ze swoich
pszenicznych warkoczy spleść
sznur życzeń. Potem zanurzą go
w żywej wodzie, wyciągną cebrzyk,
napoją wieś spragnioną życia.
Wysłuchaj Panie nienabożnych
kołomyjek - zawierają mniej
fałszywych tonów niż niejedna
wielogłosowa, świątynna kantata.
Głupotę cuchą zakryj, zamknij
oczy cerkwi na niegodziwości
i nie karz Panie za grzechy ojców.
Wtedy ludzie przypomną sobie
smak soczystych sztetyn.
*sztetyna zielona – stara odmiana jabłoni
ALBUM
spójrz na tę fotografię Miriam
brama kamienicy w tle Josef
zamyka warsztat ktoś zamiata
podwórze jak zwykle przed
szabasem niebo jaśnieje
twoja babka Sela splata włosy
na kolanach grzebyk kościany
(ten sam którym i ja rozczesuję
splątany czas) a obok Szlomo
pytasz kto to? nie wiem o nim
wiele prócz tego że miał ciepłe
dłonie najszczersze oczy i miły
uśmiech jaki miewają ojcowie
dziwisz się że tacy młodzi?
to godziny beztroski i szczęścia
zerknij - na tym zdjęciu biegną
obok ich przyjaciele rudy Maks
Władek Baśka od Kowalczuków
córka prządki i wesoły Weszo
który śpiewał o romskiej duszy
gdybym miał namalować czystą
radość miałaby twarze tych dzieci
am dam des wise mare pres
wise mare pompelom
am dam des*
płaczesz? ta fotografia?
widzisz to czas gdy nad Zachodnią
i Krótką zgaszono gwiazdy a niebiosa
przestały być puste zapomnianymi
alejami spacerowały smutne dusze
ene due rabe połknął rebe żabę
chciał zjeść rebe macę
teraz smutno płacze
obraz z lotniska w Tel Awiwie - Sela
wie że nie wróci czeka na Szlomo
Litzmannstadt** to golem - mówi
na ostatniej fotografii warsztat tkacki
twoja babka tka (s)pokój
kiedyś załatasz nimi dziurawe
niebo i zasadzisz zdrowe drzewa
*żydowska wyliczanka dziecięca z grupy tzw. wyliczanek „niezrozumiałych” (Szmuel Zajnwil Pipe, Gry i zabawy dzieci żydowskich)
**niemiecka nazistowska nazwa Łodzi
WRACAM DO MOD
Pamięci Wiesława Jarosza
kiedy mówisz widzę twoje plecy
na nich wytatuowano subtelne
światy kreowane przez lat
sześćdziesiąt a może więcej
czym jest mod? - pytam
delikatnie stawiasz stopy
na strunie starannie dobranych
słów jakbyś bał się że jednym
nieopatrznym ruchem
zerwiesz misterną konstrukcję
delikatniejszą niż włos
nie chcesz by wiersz spadł
do wąwozu niepamięci
po twojej prawicy klauni
zawsze gotowi bawić tłum
klaszczących ksobne uśmiechy
po lewej stronie wieczni
malkontenci
p a t r y j o (ś) ci
członkowie nie-elitarnego
klubu egocentryków
za nimi na wzniesieniu
cierpiący na manię wyższości
(nie)poeci wieszczokleci
piszący okazyjnie i twórcy
tekstów na różne okazje
nie czujesz już strachu dlatego
stawiasz równe spokojne kroki
każdy z nich bliżej bramy
przekroczysz ją z wierszem
zostaniesz białym aniołem
bez – staniesz się częścią
ludzkiej plazmy
kusi cię nie wiedzieć co i dlaczego
z r z u ć w przepaść
z r z u ć ciężar
r z u ć się
z a w r ó ć
wiesz że już nie cofniesz się
idziesz tam gdzie hesperyjskie
ogrody i kosze sztetyn
z sadów przodków
to świat tych którzy mieli lecz
nie zatrzymali niczego
świat sprawiedliwie
nierównych
d o m - m o d
koniec i początek
słyszę gdy odchodzisz
ŚWIĘTY BARTUŚ OD (GŁU)PTAKÓW
Nie zrodziłem się myślą, wiatrem, niepewnością,
nie stałem się ziemią, drzewem, zapatrzeniem,
nie pochodzę z onirycznego majaka, ucieczki przed.
Nie przyszedłem jak przychodzą niespodziewane
smutki i goście, których nikt nie chciał widzieć.
Jestem (bez)pamięcią, przerażeniem i jedną z cnót.
Kimś kogo nie wspomnisz lub pogardzisz - owadzim
truchłem. Przywracam światy praojców i noce
prakochanek, uciekam od pragnień cięższych
niż kamienie skąpane w woni jaśminowców.
Czasem widzę Lesza pieszczącego klawisze jodeł.
Rankiem zbieram zapachy śródleśnej topieli, tkam
wielobarwne pajęcze kilimy, poleruję krople mgieł,
podglądam rdzawe buczyny kąpiące się w kałużach.
Mówicie, że widzieliście diabli ogon na szyi Bartusia,
dlatego Bartek głupi - rozmawia z pszczołami, karmi
ptaki ambrozją słodką niczym baklawa i odmawia
skrzydlate litanie, śpiewne, dziękczynne hymny.
(Nie) jestem tym, za którego mnie macie,
a tym, który zamyka siebie w czterech ścianach
wyobraźni - niepoczytalnym z aureolą w dłoni.
STELE
prawdziwe miłowanie
w kamieniach
bezkwietne bukiety pamięci
za którą obdarowani
nie mogą zapłacić niczym
poza wielką ciszą