Aleksander Wierny

urodził się (w 1973 r.) i mieszka w Częstochowie, pomieszkuje w Sygontce. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Kiedyś - dziennikarz prasowy i telewizyjny w lokalnych redakcjach, dziś - urzędnik. Wydał prozę gatunkową – kryminały Światło i Teraz, horror Krew i strachoraz autobiograficzną prozę Matka mojego dziecka. W marcu 2019 roku ukazała się jego debiutancka książka poetycka Sygontka (K.I.T Stowarzyszenie Żywych Poetów)

MÓGŁBY BYĆ

 

W drugim pokoju mój mały syn

bawi się ze swoim przyjacielem,

ja czytam i trochę podsłuchuję,

żeby w porę odróżnić krzyk bólu

od wrzasków radości z zabawy.

 

Miałem pięć lat, latem wyszedłem

pierwszy raz bez opieki z domu

na wyspie, stanąłem na środku mostu

(pachniał gorącym, starym drewnem)

zanim wyruszyłem w nowy świat.

 

W drugim pokoju nagła cisza, więc

szybko sprawdzam, podglądam ich

zza futryny (nic złego się nie stało),

i nagle wiem, choć nie widziałem,

że z okna podpatrywała mnie matka.

 

Bóg, gdyby był, mógłby być taki,

jak matka i ja, mógłby cicho strzec

z daleka, nie wtrącając się wcale,

jeśli nas i innych nie krzywdzi ból,

mógłby tylko patrzyć kiedy trzeba.

 

 

 

CUDZE CUDA

 

Światło żywiące świętego w witrażu

płynie z zewnątrz, tutaj, w świątyni,

raczej półmrok i tłok, bo trwa msza

w intencji ocalonej, obcej ojczyzny.

 

Nie poruszam ustami, gdy się modlą,

z lekkim lękiem patrzę na żołnierza

sił specjalnych, który trzyma wartę

przed ołtarzem - taki dostał rozkaz.

 

Światło żywiące świętego w witrażu

nie karmi oczu komandosa, ukrytych

za czarnymi, służbowymi okularami,

tak samo ślepy jest cały jego oddział.

 

Rozciągnięta wzdłuż nawy faluje flaga,

trzymają ją zmęczone dłonie uczniów,

odświętnie ubranych, już zmarzniętych,

lecz posłusznych swoim nauczycielom.

 

Światło żywiące świętego w witrażu

nie karmi też kapłana, który rozdaje

cudze cuda tylko swojemu plemieniu,

więc nie mnie: milczę w moim mroku.

 

 

 

 

TAMTA STRONA

 

- Jesteś tam? Jesteś? - dopytuje ona,

ale telefon wciśnięty w ucho milczy

(przemierzamy przestrzeń bez zasięgu),

on zamknął oczy, bo już chyba zasnął.

 

Nie patrzę na nich, więc nie wiedzą,

że podglądam: widzę ich niewyraźnie

w odbiciu - szyba nocnego pociągu

jest jak stare, zszarzałe mocno lustro. 

 

- Jesteś tam? Jesteś? - dopytuje ona,

on otworzył oczy i też patrzy w szybę,

ale swoją, tę tuż przy bladej twarzy

i na pewno widzi czerń, i może mnie.

 

Nagłe rozbłyski we wszystkich oknach,

mijamy teraz coś w mroku na zewnątrz,

ale nie wiemy co i już się nie dowiemy,

oddzielają nas szyby, odbicia i ciemność.

 

- Jesteś tam? Jesteś? - dopytuje ona,

on znów zamyka oczy, pewnie czeka

na połączenie, ja również na nie liczę,

lecz z tamtej strony nadal ani słowa.

 

 

 

 

BARBERSHOP

 

Trzy fotele przed trzema lustrami -

fryzjerzy strzygą nam brody i włosy,

rozmawiamy z nimi o samochodach,

pracy, pogodzie - znamy się od dawna.

 

Stać nas, choć płacimy tu dość dużo,

umawiamy się z wyprzedzeniem, bo

jest nas wielu, a to jest znane miejsce,

a te fotele obejmują nas jak kobiety.

 

Pod nimi podłoga, niżej fundamenty,

potem cieki i skały, magma i jądro,

znów magma, i znowu cieki i skały, 

następnie powierzchnia naszej planety.

 

Wokół niej próżnia ciemna jak źrenice,

w które patrzymy sobie w lustrach

(i tylko sobie, ale nie sobie nawzajem),

dopóki nie zamkniemy zmęczonych oczu.

 

 

 

 

KIEŁ

 

Wapienne ruiny średniowiecznego zamku

wyglądają już prawie tak, jak zwykłe skały,

co wystają z ziemi na zaśnieżonym wzgórzu,

z którego zjeżdżamy na zmianę na sankach.

 

Zjeżdżacie, ty i nasz mały syn, po torze

wyślizganym wcześniej przez inne sanki -

tą samą trasą wspinali się niegdyś najeźdźcy,

szturmujący wysokie wtedy mury warowni.

 

Moja kolej, więc wchodzę drogą zdobywców,

chociaż nigdy ich nie przypominałem:

dużo lepiej rozumiem beztroski pęd w dół,

kiedy oddalam się od ostrych krawędzi skał.

 

Zbliżam się do was, wy się trochę śmiejecie

z plastikowych sanek pod ciężkim ciałem

i wszystkie wojny przecież dawno minęły,

ale twierdza za mną na górze odrasta jak kieł.

Powrót