Gabriela Lilianna Cabaj

(1956-2016) . Urodziła się w Sierakowicach. Mieszkała pod Pelplinem, we wsi Rajkowy. Z wykształcenia nauczycielka. Autorka tekstów poetyckich i krótkich form prozą. Finalistka V Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego "O Granitową Strzałę". Publikowała m. in. w prasie regionalnej, krakowskiej "Metaforze" oraz na literackich portalach internetowych. W roku 2012 zadebiutowała tomem poetyckim pt. „Przenikanie”. 

 

 

     NIGDY NIE BYŁAM W GÓRACH

 

     Gdy wszyscy odjeżdżają, należy pomyć naczynia, 
     wyrzucić wyszczerbioną miskę, usmażyć kotlety. 
     Było południe i poszłam spać - niespokojne sny 
     miałam, całą sobą odwiedzając Kaszuby i kuchnię 
     ciotki Anki (weszłam na chwilę; majtki mi spadły - 
     ach, jak tam inaczej! i gdzie się podziały 
     drewniane gniazda spod okna?). 

     Później to już można z czystym sumieniem losowo 
     przeglądać nowe, przeczytane książki: podobno, 
     do których się nigdy nie wraca. Nie wiem, czy jestem 
     gotowa na współczesną prozę, zważywszy wiek i ogólny 
     stan - nie można już za dużo. 
 
    Więc odjechali, a dom na powrót zapełniał się dźwiękiem: 
     stukanie, szybkie kroki ze schodów, skrzypienie drzwi 
     na werandę. To wiem na pewno - wybrałam Wally`ego 
     Lamba; zawsze to coś innego niż telewizor, po włączeniu 
     którego chory człowiek dowiaduje się, że jednak stan 
     beznadziejny. 

     Trochę przeraża mnie objętość - to jakby w obliczu gór 
     widzieć schodzącą lawinę, która ot tak, 
     życie zabiera. 

 

 

    CIAŁO

      

     to była sobota i nic nie zapowiadało żadnych 
     planów które miałyby jakieś niesłychane znaczenie 
     planów które odbiegałyby od schematu więc tak 

     krzątałam się całkiem zwyczajnie po domu 
     a jednocześnie odchodziłam od niego niezauważalnie 
     bez drgań i zgrzytów bez słów i zbędnych gestów 
     nie żegnałam się z nikim bo nigdy nic nie wiadomo 
     wchodziłam do siebie z lekkimi oporami oczywiście 
     jeszcze te nitki do zwinięcia i schowania jeszcze 
     odbierając telefony ale już niecierpliwiej jakby 
     stanęły na mojej wsobnej drodze jeszcze i jeszcze 
     ujrzałam Świt Odysei burzący stary porządek obcej mi 
     rzeczywistości  i lekko zabolało mnie serce gdy znowu 
     widziałam beznadziejnie zasmucone twarze ludzi dotkniętych 
     automatyczną serią nieszczęść na końcu świata 
     
     gdy weszłam w ciało ciało ukryło mnie siedziałam cicho 
     nikt nie miał dostępu do mojego ciała ciało ciepłe ciało niestałe 
     ciało niebieskie kielich mojego ciała bramo otwarta 
     domie doczesny arko sprzeniewierzenia która nie ocalasz 
     ciałko zieleni filtrze pełen nieczystości ty które dławisz 
     pragnieniem które sprzeciwiasz się nicości Ciało 
     Grzegorza Ciechowskiego zamknięte w piosence 
     (od dawna chciałam go uwiecznić) ciało żuka i biedronki 
     obleczone po co w chitynowy pancerz ciało dobre i ciało wyklęte 
     i płonące na stosie pełzające do celu unoszące się na powierzchni 
     pogrzebane w ziemi jedno w drugim doznające rozkoszy 
     (czego ciało potrzebuje tego Bóg nie zakazuje) i noc nastała 
     ciało Chrystusa trzeba już zasnąć amen

     trzeba już zasnąć amen

 

 

OPÓR

 

wyszłam przed dom o poranku i widziałam czerwone 
słońce słyszałam ptaszęta które chwaliły nowy dzień 
mogący być cudem w tym szaleństwie zniszczenia 
w opozycji do świata ja człowiek z białą chorągiewką 
w ręce  lecz to tylko pozór 

bo w ludziach jest moc nie do opisania o tym mogą 
opowiedzieć bardzo stare drzewa które widziały niejedno 
może wyhuczeć odwieczny ocean i wylewna rzeka 
właśnie chyba o tym śpiewają dzisiaj ptaki kiedy krzątają się 
tak łamiąc opór powietrza 

i tylko czasem tylko czasem ziemia 
głębiej westchnie
 

    BOSSMAN 

    
    Powracał jak przypływ; wtedy zakładała czarną 
    wiatrówkę i wychodziła nad morze, by grodzić go, 

    okrążać, zachodzić od tyłu, ale wymykał się 
    z pojęć, przelatywał przez palce. Linią brzegową, 

    wgłębieniami śladów, szła powoli - oddalał się, 
    jak głos mieszany w pomarańczowym zachodzie. 

    Na policzkach wiatr - zaledwie lekka bryza - siadał 
    drobinkami jodu. Odpinała mu płaszcz, jak skrzydła. 

    Nie było sensu iść dalej: trzeba poprawić poduszkę, 
    zdmuchnąć latarnię morską, wygładzić oddech. 

    I ja staram się zasnąć; ostatnie co widzę, to on 
    wchodzący w mocną mgłę - rozkołysana cisza mew; 

    Księżycowy blask, rozlany po obrazie ręką Mistrza.

Powrót