Janusz Radwański

urodził się w 1984 roku. Wydał książki z wierszami: Księga wyjścia awaryjnego (Brzeg 2012), Chałwa zwyciężonym (Olkusz 2013) oraz Kalenberek (Fundacja Duży Format, Warszawa 2017).
Opublikował trochę wierszy i przekładów z ukraińskiego w prasie literackiej.
Jest współtwórcą audycji Wszystko jest folkiem w radio Studnia. Folkowy basista, muzealnik. Ojciec Hani, Franka, Łucji i Kaliny. Mieszka w Kolbuszowej Górnej, na Kalenberku. 

 

 

Wiosna

Grób zastałem pusty.
Zakopaną jesienią owcę
rozwłóczyły psy.

z tomu Kalenberek

Spokój

Martwiła się, gdy mąż, ratownik w kopalni siarki,
pił po pracy i długo nie wracał, aż jej powiedział,
że przecież jakby się co stało, to przyjdzie milicja
i jej powie, więc odtąd była już całkiem spokojna,
aż przyszli.

z tomu Kalenberek

 

Poetyka II

Stara baba taszczy baniak wody na cmentarz,
chłopak wraca z boiska, studiuje pierwsze otarcia
na nowiutkiej piłce. Pamiętaj, oboje wiedzą teraz coś,
czego nie wiersz.

z tomu Kalenberek

 

Sonar. Szanta podwodna

 

Idzie nasza łajba w pełnym zanurzeniu
Łabi du daj, o łabi du dej!
Śpiewamy sobie ku pokrzepieniu
Łabu du dabi du hej!

Pieśń nam do boju serca zagrzewa
Łabi du daj, o łabi du dej!
Nikt nie chce słuchać, każdy chce śpiewać
Łabu du dabi du hej!

A jak ktoś spyta, czy ta pieśń ocala
Łabi du daj, o łabi du dej!
Lepiej za burtę niech wypierdala
Łabi du dabi du hej!

Krąży w załodze plotka nieładna
Łabi du daj, o łabi du dej!
Powierzchnia zniknęła i też nie ma dna
Łabi du dabi du hej!

Ślemy gdzieś w ciemność słabiutkie piski
Łabi du daj, o łabi du dej!
Kończy się tlen, cierpliwość i whisky
Łabi du dabi du hej!

Niewyraźne echo czasem do nas wraca
Łabi du daj, o łabi du dej!
Wystarczy, by płynąć i prawie nie płakać
Łabi du dabi du hej!

 

Dzień otwarty

Zginęli, wstali i znowu żyją. Niemcy z Ruskimi jedzą kebab,
piją piwo tylko trochę ochrzczone, jak zresztą tu wszystko.
Synku, wejdź na czołg, nie zrób sobie krzywdy.
Tak dobrze, jak teraz, nie będzie już nigdy.
W odświętnych rzeczach, mali,
roześmiani garbią się, kulą za celownikami,
w aureolach kresek w okularze wizjera.
Trzaska spust migawki. Gdy będą wybierać
zdjęcia do albumu zmęczeni teraz upałem rodzice,
wróci do nich to słońce w radosnym obłędzie.
Tak dobrze, jak teraz, już nigdy nie będzie.
Płacze blondynek na transporterze.
Zaraz pan żołnierz na ręce go bierze.
Kolorowe bańki, malowanie twarzy,
lufa tak rozgrzana, że aż w ręce parzy.
Szybko, dziecko, schowaj się za włazem.
Ciebie nie zaklepią, jeszcze nie tym razem.
Rozświetlony słońcem, nie znający, co to grzech, wiedz.
Nigdy tak jak teraz nie będzie już dobrze.

 

 

 

Powrót