ur. 1979 roku w Pile. Poetka, eseistka, redaktorka, wielodzietna mama. Wydała cztery tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (Kraków 2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (Kraków 2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (Wrocław 2010) i intima thule (Wrocław 2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa) oraz dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (Wrocław 2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące (Wrocław 2013). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (Warszawa 2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (Warszawa 2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Pisuje również wiersze dla dzieci. Mieszka w Warszawie, gdzie m.in. współprowadzi seminarium o literaturze kobiet Wspólny Pokój.
ochronka
znów cię przelękło to, co utajone?
co – bez odwrotu – musi się ujawnić?
kto tu komu stróżuje w symetrii dwubocznej?
kogo z nas bardziej chroni ustawny filtr rodzinny?
takiego mnie znasz – eremitę
gorliwego migranta z niebytu
przez nasłuch nieustający i na dotyk jedynie
płód jak przez płótno, codziennie bliższy ciału
ile jest w donoszeniu mocy, a ile bezsilności?
w znoszeniu gróźb-zamartwic, wznoszeniu rąk o cud?
jak donosiciel podnoszę poziomy lęku we krwi
lecz cię nie osierocę, nie zdradzę, w wygnaniu nie zatracę
moc rychleje, pełnieje młodziwo, ułożysk obcowanie
siła wyższa powija finalne zwiastowanki
choć już z ciebie upływam strużką ujść i ucieczek
wszystkie moje źródła wybijają w tobie
[pasaż, 10.07.2010]
logatomy
ten wiersz, co go kreślisz w kajecie:
rama wystawowa, w której się pręży płocha prostytutka
miąższ soczysty, słodko-winny, już lekko nadpsuty
wyrachowana wrażliwość, skrupulatny chaos
rozwiązła zwięzłość topornych toposów
trauma obrysowana formą, holokaust w inkauście
uwaga! w zwojach czuciowych doszło do utajonych zakażeń
modełko z deseniem w sedno potrafi trafić odważniej
banalnie mocno, lecz równie niecelnie
do braw trzeba brawury, żylet i po bandzie
brnąć wbrew, krew w piach, drwiąco barwić papier
to jest gardłowa sprawa, bez drapowania wrażeń
rozpoznawanie bojem, agresywna ekspansja
bez progów zwalniających, redukcji dyktatu
krucza czerń, podwójnie ślepa próba
żadne tam „uchyl lufcik” lub inna luksfera
jednostko do spraw wewnętrznych! czas na decyzję strzałową
teraz wszystko zależy: czy się drzesz czy pindrzysz
jak ją kochasz?
z Bełzy
jak córkę imbecylkę
o której nie wolno mówić
źle więc nie rozmawia się wcale
jak uczennicę tak czołobitną
że samą siebie – krwistą bitkę – serwuje sauté:
bez panierki, po wersalsku, po serwilsku
jak miesiączkującą mesjaszkę
z periodami powstań
z panieńską skórką pisaną bykowcem
i jak dziadówkę z rozposzczonym biczem
sfochowaną dziewoję dziejową
kiedy podnosi głos – tę broń białogłowską
jak brankę eklezjastyczną na wiecach potępienia
podtrutą truizmami, steraną tolerancją
tu i ówdzie uszczkniętą przez szczujki
jak wieloródkę która znowu zaszła
w mit i będzie chować po polach bękarty
(a ból tu mamy refundowany)
jak z natury osiadłą penelopkę-galopkę
wliczoną w program lojalnościowy
kiedy stroi się w przymieralni
w naręcza ubrań pawio upierzonych
które za tydzień powiesi na strychu
gdzie chodzi co dzień rozmyślać o pętli
tak ją kocham, i wierzę, i szczerze
co grał szczurołap że go posłuchały
dzieci stresowane obsesją kontroli, tresowane troską
dzieci tak akuratne że każde ich zwichnięcie prostuje się kijem
dzieci bite paskami, paskami przytwierdzane do framug i zabijane na pasach
dzieci abortowane oraz te którym odmówiono
gwiazdy terminalnych eventów i prenatalni celebryci
dzieci ronione, rodzone martwo, embriony z deformacjami
dzieci sproszkowywane masowo w tabletki informacji
dzieci rozgrywane w medialnych ustawkach, rozrywane na salach sądowych
dzieci duszone w piekarnikach aut bo o nich zapomnieli i poszli do pracy
dzieci – zaślinione rośliny i przedwcześnie upadłe niedojrzałe śliwki
dzieci rodzące dzieci i dzieci przez dzieci gwałcone
dzieci wabione, wykorzystywane, przejmowane na własność
dzieci ścinane u nasady przez zimnych ogrodników
(a dobrzy to wujkowie: eugenicjusz, aborcjan, eutanazy)
dzieci utracone – bożki blogów, utylizowane odpadki medyczne
dzieci odrzucane każdego dnia: bezmyślnością, odwetem, wyzwiskiem
dzieci zaniedbane i zadbane zanadto, nadgorliwi wypełniacze pustki
dzieci tak zabłąkane że nie rzucają za siebie cieni ani okruszków
dzieci futrowane fałszem w żywołapkach domów
dzieci które lulałbym do snu piosnką o kochaniu
gdyby moja piszczałka zniosła taki banał
chodźcie, wołam was, chodźcie
ssij, sączku, chłepcz i chłoń
literatura – burdelik na skraju
podrzędna stacja przeładunkowa
blue sky na skajowym fotelu w hotelu
tarcie skóry o skórę w pościeli z sielanki
tania imitacja intymnej namiastki
to podrabiane szlachectwo szlachtowań
rzeź, która rześko udaje wystawne barbecue
kurs w romans, bo dryf, nie opór, rzeźwi wyobraźnię
kilka zachłannych haustów – i już farsa w wersach
montaż afektów, łechtań i podbechtań, pustota mirabilis
kleci się, leci czarci kabarecik
chcecie się w lepkim światku unurzać, szmudraczki?
lgnący, naglący i posuwiści w miłosnych ubzrdach i bruzdach
załupku, stulejko, kłykcino kończysta
bawcie się, dławcie, wszystkiego pozbawcie
tratujcie się, kto może, z upojną sadysfakcją
hartujcie się w harówce hormonalnych harców
na odwrót wywichnięte ciała poddajcie plądrowaniom
złogi słów po kontuzji ratuje transfuzja wydzielin
więc fundujcie konfuzjom przyzwoity skandal
i co się z tego wyknuje? gdzie pył, gdzie promień, gdzie płomień?
ledwie wyciek, brednia wybroczyn: ślina, śluz, pot, łój i łzy
brzydota zmitrężenia, zapładniające fiasko
przewiniecie się, przewinicie, pozbliżacie się, poświnicie
po wszystkim sterylnie pozmywa czysta rączka: maruder-trubadur
żeby to, co w ciało się wdało – słowem się tylko wsławiło
chociaż to, co spisane na miłość – miłością nie było