(ur. 1985) – poetka, malarka. Dyplom w 2011 roku z malarstwa u prof. Lecha Kołodziejczyka na Wydziale Artystycznym Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie. W 2007 roku ukazał się jej arkusz pt. „Sztaluga w oknie”. Publikowała głównie na witrynach internetowych.
W 2010 roku jej wiersze zostały przetłumaczone na język angielski i zakwalifikowały się do wydawnictwa OFF_PRESS Zeszyty Poetyckie Competition. Laureatka nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny za najlepszy debiut poetycki 2013 roku („Puste muzea” Zaułek Wydawniczy Pomyłka). Niedawno ukazał się jej drugi tom poezji pt. „Drugie cesarstwo”. W latach 2014-2015 zrealizowała cykle malarskie „Żywioły” oraz „Pory roku”. Mieszka w Rachowicach pod Gliwicami.
Zabiłem moją matkę
Motyle, aniołki i inne krasnale. Na każdym kroku straszy coś innego, nieprawdaż? Dla ciebie są jak
relikwie pomalowane temperą. Kolor narzuca się sam, wystarczy wyostrzyć percepcję. Drzwiczki
kredensu są już otwarte (matko w trumnie, której włosy są sztywne w dotyku).
Aniołki i newsy. Pocięta szminka na ustach, wkurwiający głos. Między obcasami a podłogą robi się
nieprzyjemnie, między nami również. Zmieniasz zdanie szybko jak perfumy zapach. Nie ewoluujesz
(matko krwią płacząca jak święta). Plastikowe słoneczniki pozostaną martwe.
Krasnale i kontrasty walorowe. Lubię szachy, paski Coco Chanel, podnieca mnie twarz Deana w sepii.
Przybywa wzorów, przybywa kolorów. Wspomnienia zamazują się, jak obrazy wielokrotnie
werniksowane. Tygrysy na obrazie, tygrys na lampie, chuj wie, gdzie jeszcze
umieścisz tygrysa. Robi się surrealistycznie. Biała sukienka za kawałek ciała
Na zawsze Laurence
Ciekawe, czy zauważyłaś. Na ścianie wczesny Monet, wrzesień 1989 roku. Przyglądam się krynolinom
dam w ogrodzie. Są pięknie wymalowane i kładą pierwsze, błękitne cienie.
Przedpokój, ściany pocięte światłem. Ciekawe. W sypialni można szybko odlecieć,
spotkać złociste Mona Lisy na niebie. Póki co włosy, chciałbym przeczesać je długimi
paznokciami. Symbolika jest przekłamana. Zazdroszczę staruszkom w folii. Na głowie siatka i pogięte
druty, przed oczami neonowa tafla. Między nami robi się chujowo gdy zaczynam
malować oczy. Ciekawe. W barze dostaję po twarzy za jedwabną bluzkę? Puszczam czerwoną farbę i
myślę (o was - macie ryje jak z obrazu Hieronima Boscha),
o was, którym przeszkadza fioletowy płaszcz na wietrze.
Trzy wiersze dla Luchino Viscontiego i Helmuta Bergera
Zmierzch bogów
Czerwone, przede wszystkim krwiste dymy i stal w perspektywie. Ogień na niebie określa dom, tak
myślę. Jest gorzej, niż we wczorajszym śnie, matko. Na ulicach komunizm rozdeptuje chodniki, a ty
przytulasz mnie do piersi i kochasz chorą miłością. Czasami jest jeszcze skóra, na której można
odreagować. Pospieszne pocałunki, jak wgryzanie się w kości, matko. Spokój? Nie znam tego abażuru,
u nas wszystkie są kremowe. Coraz gęstsza atmosfera w salonie. Ogromny stół przykryty obrusem z
irlandzkiego płótna. Samotna waza, do której czuję sympatię, bo w każdej chwili może się zamienić w
proch. Boazerie już płowieją, matko. Biorę w dłonie brudne ciało. Skanuję cię do reszty, wchodzę i
wychodzę.
Ludwig
Przepych? Możliwe, wśród złota. Na ścianach wiszą rokokowe lustra. Króluje brokat i szkarłat, na
które nie zwracam uwagi. Przecież wszędzie jest podobnie. Portale, portyki, francuskie ogrody. Wolę
podziwiać twój podniesiony wysoko podbródek. Obserwuję, gdy jedziesz dumnie na białym koniu i
zazdroszczę. W czerni wyglądasz ponętnie, kuzynko. Zapraszam więc do krainy błękitnego śniegu,
wertykalnie zrytmizowanych drzew. W imieniu Wagnera i swoim widzę wspólny mianownik. Bliskość?
Tak, skórzana rękawiczka na karku, połączone na zawsze usta. Mogłabyś należeć do mnie, Elżbieto. W
neoromańskim zamku budują kolejną wieżyczkę.
Portret rodziny we wnętrzu
W tym mieście wypchanych rzeźb o zbyt ciężkich głowach, od rana chce się spać. Nawet beżowy
kaszkiet nie zakrywa siwiejących powoli włosów. Przypadek? Eklektyczna fasada zachęca do
zwiedzania. Zapuszczam się w nieznane, wchodzę. Wita mnie kurz i popękane płótna. Myślę więc o
ludziach, którzy wcisnęli tu pięty, o ich pożółkłych z dumy aurach, fałszywych portretach przodków. I
co by było, gdybym urodził się w złotej czapce, daleko od domu i był synem intelektualisty? Szerokie
horyzonty, elokwencja, czysty modernizm. A jednak życie, krew pod nosem i na białym podkoszulku.
Błękitne jeansy od Yves Saint Laurent'a nasiąknęły dekadencją. Pobili mnie, poszli w siny naskórek,
skurwiele. Stary kadr w nowym miejscu. Wspomnienia piętrzą się, jak style w architekturze. Zabierasz
mnie i masz. Kładę się w łóżku na odcisku twojego ciała, profesorze.