mama, żona, asystentka uczelniana, nauczycielka języka polskiego, filozofii, etyki i wiedzy o społeczeństwie w alternatywnej szkole ALA w Częstochowie, tutorka, miłośniczka gór i podróży pociągiem.
Publikowała poezję między innymi w "Dwutygodniku", "sZAFie", "2miesięczniku", "Migotaniach", "Helikopterze", "Fabulariach", oraz na stronach Fundacji Karpowicza, Śląskiej Strefy Gender, prozę w "Nowym BregArcie" i "Helikopterze". Finalistka „Pracowni Po Debiucie” Biura Literackiego za zbiór opowiadań „Magnolie”.
Debiutowała tomikiem „Cud i Anomalia” (Stowarzyszenie Żywych Poetów 2017).
pierwsza jesienna infekcja
Sarze
zmierzch pierzcha. kaszel chrobocze ci w gardle
od godziny. przykładam usta do twojego czoła
i otwiera się świat: różowa skóra jako początek
wszystkiego, za długie noce, za krótkie skarpetki,
słodkie mleko.
na początku nie było nawet słowa, choć dawali
słowo, że będę w tym dobra. ale nie potrafiłam
mówić do ciebie, przybierając grymas jednostki
chorobowej. na początku był płacz, wyrzynanie się
zębów, zranione piersi.
dziś wstajemy rankiem – jasne, rozpalone
gorączką jak słońcem. twoje włosy mają kolor
świtania, układają się na mnie, zlepiają mi rzęsy,
więc widzę tylko ciebie. to znaczy, chcę powiedzieć:
widzę ciebie jasno.
szeol
Łukaszowi Suskiewiczowi
niebo chyli się ku upadkowi.
między drzewami
migotanie przedsionków bogatych domów -
dzisiejsze tętno prowincji.
mario, nie jesteś dobrą matką (serio kupujesz
dziecku prezenty na BP?)
józefie, zabierz małego chociaż siódmego dnia.
dlaczego wciąż uciekasz, głupi ośle?
niebo chyli się ku upadkowi jak źle postawiony dom.
przemów do mnie ludzkim głosem, kochanie.
czujesz? ciśnienie wzrasta aż wszyscy pomrzemy.
krakowiak
chciałam zaprosić cię tutaj, ale jestem po lekturze Grynberga.
myślisz: minęło osiemdziesiąt lat. czas w tej materii nie mija,
gdy tą materią jest Polska.
chciałam zaprosić cię tutaj, ale w tym miejscu pękają szwy
i serca. moje ciało i ta ziemia – bardzo kruche, więc sam rozumiesz.
raz już zrezygnowałeś. nie czekałam na czerwień, ale i tak spłynęła ze mnie
jak wstążka. to jakiś chory taniec. tutaj wszystko kręci się w obiegu zamkniętym,
czymś w rodzaju zaburzenia rytmicznego,
z którego wyrwałeś się, z którego wyrywają się ludzie na różne sposoby.
mówi się o nich: martwi i emigranci.
jaskółcze ziele
pamięci braci
zapytała: jak wyleczyć się z tych narodzin?
żyjąc czy umierając?
powiedział jej: uzdrowienia przychodzą
jedno po drugim – truskawki, czereśnie, jabłka.
ona mówi: dojrzałość nie jest możliwa.
te drzewa, podparte tyczkami,
skarłowaciały owoc żywota.
on mówi: strzeż się kobiet w ciąży
i dumnych ojców. ich dobroć jest jak
jaskółcze ziele. zauważ, od narodzin do śmierci
rozciągają się pola interpretacji.
mówimy sobie: jedno,
czynimy sobie drugie.
* * *
istnieją takie spotkania na płaszczyźnie miasta,
gdzie pokrywa asfaltu i chodnika łopocze jak
skrzydełka. czekała przy fast foodzie, mówiła:
jestem tu for you, możesz mnie zjeść, wylizać kostki.
to przemoc – powiedział – nic na to nie poradzę,
trzęsą mi się nogi, miasto faluje, kiedy ciebie widzę.
uderzasz we mnie, przychodzę ci oddać wszystkie
te wiersze i świństwa.
istnieją takie spotkania na płaszczyźnie miasta i ludzie,
którzy nie widzą 3d. wypłakują oczy, ronią dzieci.
ona mówi – spływaj już, spadaj. mamy nierówno
na powierzchni, tu nic się nie utrzyma jak kwiaty i kioski.
odchodząc, nie zataczaj kręgów.