ur. 1990 r. w Nowej Rudzie. Mieszka we Wrocławiu.Twórca tekstów poetyckich, z wykształcenia i zawodu dziennikarz. Redaktor naczelny „2Miesięcznika. Pisma ludzi przełomowych”. Autor zbioru wierszy Product placement (Zeszyty Poetyckie 2014), za który był nominowany do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej SILESIUS w kategorii „debiut roku” (2015), Nagrody Kulturalnej „Gazety Wyborczej” wARTo (2015) i wyróżniony w XI Ogólnopolskim Konkursie Literackim „Złoty Środek Poezji” na poetycki debiut roku w Polsce (2015) oraz Państwo przodem (Fundacja Duży Format 2016) we współpracy z Wrocławskim Programem Wydawniczym, za który był nominowany do Nagrody Kulturalnej „Gazety Wyborczej” wARTo (2017).
Redaktor (wspólnie z Tomaszem Dalasińskim) książki Rówieśnicy III RP. 89+ w poezji polskiej (2015). Laureat konkursów poetyckich m.in. I Nagrody w XXIII Konkursie im. K.K. Baczyńskiego (Łódź 2014). Publikował m.in. w „Odrze”, „Pomostach”, „Cegle”, „Wakacie”, „Arteriach”, „Pro Arte”.
Zima z radiem
Grzejnik jak ćpun w kiblu grzeje codziennie
choć to nie kibel a miejsce przy drzwiach i grzejnik
podpiera ścianę jak na nieudanej dyskotece
gdzie tyka czas a powinien cię kolega tik tak tik tak
przechodzi w umc umc umc tak nazywa się czas dla mas
które wynoszą kolegę co wyjeżdża z rękami
i kawą na tacy bo kawa jest po to by podać ją na ławę
więc od czego jest herbata? Takie tam pytanie
bo robi się gorąco tuż za plecami toteż czy czujesz oddech
grzejnika który pracuje na ciebie byś pracował
dla innych myśląc że robisz to dla siebie słowem same plusy
tego miejsca księgarni gdzie wszystkie grzejniki
i ciepłolubne sprzęty zrzucają się na lepsze warunki
pracy bo zawsze jesteś w pracy tam gdzie pijasz kawę
choć kolega nieopacznie podgrzewa atmosferę
tak że człowiek uffa jeszcze bardziej w to pokrętło
bo jak kurek może rządzić światem jak w głośnikach
rządzi umc umc umc odkąd muzyka to historia
tworzona przez niemieckiego dj miksuje obozy
z polskimi oborami z prędkością scootera
Rozkładówka
Leżę z książką, która nie leży mi na sercu – stoi w gardle
i nijak ją połknąć. Inaczej: mieć to już za sobą i mieć
w głębokim poważaniu, to to samo, bo (siłą rzeczy) wychodzi na jedno?
Na miłość boską, czy istnieje inna miłość równie krzykliwa,
jak okładka książki – wpadła mi w ręce i nie wypada jej odłożyć,
bo to, co wpadło komuś, wypadło z kieszeni innemu – słowem, cała ta zabawa
w publiczne dodawanie i odejmowanie znaczeń, pod którymi są znaczenia
ukryte: trzeciorzęd i czwartorzęd znaczeń – mają o nich pojęcie jedynie dinozaury
krytyki literackiej, jest zabawą w leżenie do góry brzuchem lub z dupą
na wierzchu. Czyżby? Lombroso pisał, że geniusz i obłąkanie
idą w parze. To prawda. Taki był tytuł. A przewrót z brzucha na dupę
i odwrotnie zazwyczaj odbywa się szybko i gwałtownie.
Leżenie, wstawanie. Każdy jest powstańcem własnej książki,
która będzie bić się za niego własnym sercem, co podchodzi do gardła
i nijak je wypluć, chyba że w imię słowa; przetrwa, w przeciwieństwie
do dinozaurów trzeciego i czwartego rzędu. Choć może się mylę
(bo wierzę), odkąd jest NASA, a meteorytów nie. Książka i kanapa.
Kibic natrafia na transmisję w przerwie między rywalizacją książek
Sylwii Latoch, kuzynce
Spójrz: belka oczekiwań zawieszona jest wysoko. Obniżą ją, gdy któryś
nie wytrzyma, upadnie i narta będzie się za nim toczyć przez bekę domostw,
upadek zostawia ślad w głowie internauty – przeciętnego zjadacza
zębów na ekranie (jego narta już się nigdy nie odczepi). Niech więc reszta
obniży loty solidarnie, kolejni na liście startowej to Nasi –
z długą jak rozbieg pamięcią narodową, przez co są spóźnieni na progu,
choć nadrabiają pozycją dojazdową – będącą do dupy, mówiąc między
sędziami. Tylko Bóg może nas sądzić, powtarzają ci, dla których Ojczyzna
musi być jak niezmienny wiatr z tyłu. To Iwaszkiewicz pisał
o „pogodzie czasu” i nic dziwnego, że był rozchwytywanym pisarzem
przez setki tysięcy egzemplarzy. Tyle samo co weekend zasiada
przed egzemplarzami telewizorów (książką, którą czyta się kanał po kanale),
niech więc nie mówią o spadku czytelnictwa, skoro czyta się oczami
głównie reklamy jak zakładki – sprawiają, że zamykamy się na nachalny świat
niskich cen, będących odbiciem wysokich lotów świata, który transmituje
wzloty (pod 250. metr – stan na 14 lutego 2015 roku) i upadki, by inni mogli
się odnaleźć w przekraczaniu granic, możliwościach, jakich pozostałym
egzemplarzom ktoś poskąpił już na szczycie, czyli belce. Poza tym miło
patrzeć na śmiałków, którzy zdejmują z siebie lęk i nadzy zasiadają
z nami do rosołu, co jest spoiwem pierwszej i drugiej serii. Bo
dmuchanie pod narty przypomina dmuchanie na zimne. Abyśmy ja czy ty
czasem, nie musieli tak skakać sobie do gardeł, tylko na spokojnie, popijając
kompot, mogli przyglądać się zawodowcom. Mają za sobą tysiące skoków
w duchu uczciwej rywalizacji, polegającej na kombinacjach z kombinezonami.
To są niuanse, człowiek lubuje się w detalach, stąd popularna była plotka,
że Ahonen w Planicy skakał na bani (pod 240. metr – stan na 20 marca 2005 roku),
a i skoki w bok są również mile widziane, jak sposoby wskakiwania do historii.
Jedni potrzebują krótszy, drudzy dłuższy rozbieg, a jeśli lądować, to przy okazji,
najlepiej ciągle być na fali wiatru, niech niesie jak najdalej od tego syfu
pod skocznią, przed telewizorami: 100, 200 metrów dystansu, może o łapanie
dystansu naprawdę się rozchodzi, choć na powtórce widać, że sekundę
przed upadkiem narty wykazały rozbieżności. Tylko sędziowie byli zgodni,
tak, sędziowie nie mieli wątpliwości, odkąd słuchanie własnego
głosu zastąpiły słuchawki. Jeśli nie wierzysz: wróć na belkę startową.
Kim jest ta dziwna nieznajoma?
Nie chcę Lwowa, nie chcę Wilna, tylko ciebie
w ustalonych granicach. Mimo że nie jestem rekinem
biznesu (czytaj: nie mam fory i forsy) pływającym pod banderą
zachodnich korporacji – nowych dopisków w spisie
Międzynarodówek, oddzielonych grubą kreską przez rząd-
owe agencje PR – wysyłam ci oczko jak dyplomatyczną notę
i dzielę się buchem z zamykanej książki (trójkąt na drzwiach kibla
nie jest żadną trójcą), gdzie nagle się udaję, zrywając
nasze stosunki przerywane ruchem głowy, demontażem
wzroku – tak buduje się tarczę, co przechwytuje
szanse na osiągnięcie celu, jakim byłaś nawet z tym siniakiem,
co wydał się zdjęciem wcale nie z wakacji; więc gdy wracam na miejsce,
by zobaczyć, że miejscu użyczyłaś pamięci o sobie i lekkiego
wgniecenia (jest jak upamiętniająca tabliczka), zamawiam
(bo co mogę zrobić) colę z lodem, by toczyły ze sobą zimną wojnę;
w szklance prawie jak w telewizji na co dzień (a naszą wojnę
przegrałem wraz z twoją ofensywą; szybko przełamałaś linię
obrony drzwi wejściowych). Gdzie teraz jesteś? Gdzie
zakładasz nogę na nogę? Ruchem tym wybijając godzinę „W”,
co jest drogą do powstania, które pewnie gdzieś już jest tłumione
przez inne spodnie innego członka rodziny czasu i miejsca
(granice są po to, byś wiedziała, że się je przekracza).
Choć jestem zbyt leniwy, by dla ciebie sforsować Odrę.
Więc piszę wiersz, może jemu uda się kiedyś zagadać.
Księgarz ucina sobie drzemkę
Gdzie wtyki ma esbecja skrzynka na bezpieczniki
wysiądą jak jeden mąż z czarnej wołgi chwili w sekundę do setki
że ani się obejrzysz a stanie ci ciemność przed oczyma czyli wszędzie
wpierw ujrzysz gówno i będzie to pierwszy szok jak chwilę po
wstrzymaniu pomocy humanitarnej bo trzeba przyznać
to już ten rodzaj buty i butów i krzycząc pomocy masz na myśli
pogotowie elektryczne gazowe dźwigowe wod-kan czy fortum co, cw?
ostatnie? sprawdź teraz gdzie czai się czaj w czyim zamówieniu jest
nie do zrealizowania ta herbata za którym murem hebronu jak umowa ustna
pod nią ty i klient podpisaliście się myślą mową i zaniedbaniem
w którym momencie coś nie pykło stykło co zaciążyło i zostało
ze wspólnoty dziś zwie się siecią i każdy ją ciągnie w swoją stronę
wybałusza oczy chodzą po omacku w lewo prawo szukają własnego kąta
tego bezpiecznika skrzynki te oczy prowadzone przez niewidzialną rękę
rynku gdzie jestem gdzie a jestem też w księgarni dokładnie
na czy może w rynku to pytanie do rynku powiadają że zweryfikuje
wszystko a skoro jest wolny dlaczego każą mu coś weryfikować?
takie buty które mi tu akurat podeszły przypasowały