ur. w 1969 w Łodzi – polski poeta, prozaik. Absolwent polonistyki Uniwersytetu Łódzkiego. Wieloletni członek Zarządu Koła Młodych przy Łódzkim Oddziale Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Współtwórca i przedstawiciel zjawiska określanego przez krytykę mianem tzw. dykcji łódzkiej.
Autor tomików poetyckich: Refleksy (Piła 2006), Czarne wesele (Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2008), Drzewostany (Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2011) oraz wyboru opowiadań Święci z drugiej ręki (Miejska Biblioteka Publiczna im. C.K. Norwida, Świdnica 2013).
W latach 2007–2013 został laureatem ponad osiemdziesięciu ogólnopolskich konkursów literackich m.in.: im. R. Wojaczka (Mikołów), im. C.K. Norwida (Pruszków), im. K.K. Baczyńskiego (Łódź); w dziedzinie prozy: im. Z. Morawskiego (Gorzów Wielkopolski) im. W. Sułkowskiego (Łódź), im. W. Reymonta (Łódź).
W 2009 otrzymał nagrodę Marszałka Województwa Łódzkiego w uznaniu za osiągnięcia w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania kultury.
Publikował m.in. w „Tyglu Kultury”, „Toposie”, „Odrze” „Fragile”, REDzie i innych oraz wielu almanachach pokonkursowych. Jego utwory były tłumaczone na języki niemiecki, hiszpański, angielski, rosyjski.
wizjoner
kiedyś język się skończy. Zostanie tylko poezja.
E. Breville
skąd wtedy wiedziałeś? Santiago Torresie,
kiedy ty żułeś tytoń, w odległym mieście
zapadał zmrok. ludzie kiwali głowami,
wplatali dłonie w deszcz.
na strychu wśród gratów stary Jakub zostawiał
za sobą oddech. zmieniał ciało
w cień a twoje myśli, Santiago, krążyły wokół
świecy jak światło. potem chciałeś zarżnąć
wiersz, wyryć w sobie miejsce na psalm. to
musiało boleć, bo kiedy cię prowadzili
krzyczałeś, że nadchodzi czas, kiedy ludzie
wywieszą języki jak lonty. podpalą.
mów mi sarna
odkąd zdechł Morus, podchodziły nocami
coraz bliżej. uczyły się języka, widział jak
wpatrują się w telewizor. zlizują przez szybę
każde słowo. ich sierść pachniała
czymś dawnym, jakby znali się wcześniej,
zanim jeszcze ojciec wymyślił mu
imię. potrafiły tak stać i patrzeć, ale czuł,
że są mądre, szykują się do czegoś
ważnego. przecież były forpocztą
lasu, macką łąki. co wieczór schodziły
się do sadu jak nitki grzybni. próbowały
mu powiedzieć, że śliwa pod stodołą
jest brzemienna. przed wiosną urodzi mu
ogień. ale nie rozumiał. dlatego rysowały
na śniegu kółka. mandale.
przyducha
lód odciął staw od światła i ryby modlą się o każdy
oddech. z wierzchu wszystko co niedorosłe, dłubie łyżwami
śnieg. staw jest białą kartką a kreski układają się w pięciolinię,
co biedniejsi znaczą butami
nuty. melodia jest prosta -można zagrać
w hokeja, popchnąć patykami kamień.
w powietrzu pęka śmiech, dzieciarnia drze
kurtki i łokcie. niedługo przyjdzie Wigiliją
łyżwy skrzypią jak noże, szykują ostrza na łuski.
nocą przychodzą umarli, szukają swoich po śladach,
Olga maca dołek, gdzie przewrócił się wnuczek,
całuje lód.
rysunki
sny są dziurą w głowie, mawiał Jakub
wchodzi przez nie noc, a wszystko co czarne
miesza z dobrym. od tygodnia uczył
wnuczka łowić ryby, ale tylko w snach,
bo w dzień ziemia trzymała go mocno
za nogi. ludzie stawali nad kojcem
patrzyli jak mały śmieje się, macha rękami
i niebieską kredką rysuje rzekę.
dziadek nie miał twarzy,
ale to przecież normalne
umarłym nie wolno zdejmować kapoty,
sypać piaskiem w oczy.
osteoporoza
czy wiesz w jakim języku myślą głuchoniemi?
nasze dni są zimne jak igloo. próbuję nie skostnieć,
ale słowa prują się, przyszywają do siebie języki
na stałe. tracę wapń. wypływa na włosy jak bielmo.
pod poduszką tropy saren, kostki ptaków. coraz częściej
zasypiam z palcami zimnymi jak płatki
uszu. w moim śnie ojciec nie ma twarzy. stoi w sadzie,
a pod nogami roją się mirabelki. czasami przynosi
starą, zakurzoną lampę. mieszka w niej czarodziejski
dym, napełnia drżeniem pszczoły.