Tadeusz Lewandowski

(1951), urodzony i stale mieszkający w Warszawie. Dziennikarz, krytyk literacki, eseista, felietonista, redaktor.
      Współpracownik i członek redakcji kilku czasopism oraz Polskiego Radia. Były wykładowca akademicki na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego oraz w Wyższej Szkoły Dziennikarstwa imienia Melchiora Wańkowicza. Były główny specjalista ds. literatury oraz do spraw wydawniczych w Ministerstwie Kultury. Współzałożyciel i w latach 1993-1998 redaktor naczelny miesięcznika „Wydawca”. Publikował m.in. w „Nowych Książkach”, „Poezji”, tygodniku „Literatura”, w „Miesięczniku Literackim”. Obecnie stały współpracownik „Magazynu Literackiego Książki”. 
      Przez trzynaście lat pełnomocnik Joanny Chmielewskiej.
      Opublikował m.in. tomy: „Chmielewska dla zaawansowanych” oraz poemat „Treny prowincjonalne”. Obecnie w przygotowaniu do edycji książkowej poemat „Chorwacje”, a także powieść „Łagodna skóra Teneryfy”.

 

 

Opowiadanie surrealistyczne

Chciałbym cię dziś poczytać na krawędzi zmierzchu
I z dzbanem pełnym piwa. A ty jesteś piana,
Która, we mnie odbita, powoli opada
Na moją pierś spragnioną.
Rozcieram cię palcem
I rysuję na sobie nasz tajny alfabet,
Co litery jak runy szczerzy ironicznie
A potem gdy już wchodzę spiesząc się niezwykle
Wtedy tak się zaciskasz wtedy tak pulsujesz
Że twój skurcz przypomina tykanie zegara
Co go wetknąć należy w gorzki korzeń tętna
Salvatore Dalego Okrucieństwo czasu

 

SZYMBORSKA POŚMIERTNA   

 

Odeszła dość dyskretnie, dość dyskretnie żyła,
a właściwie żyć chciała (do pewnego stopnia).

Uchyliwszy ostrożnie rąbka tajemnicy,
wsunęła się do środka, by pozostał tylko
ślad, co stygnie powoli w zgliszczach dobrych wierszy,
w pokoju, gdzie za chwilę stworzą mauzoleum,
trupiarnię, kurz od wspomnień, miejsce dla
potomnych.

A żuk gnojnik wciąż toczy, wciąż z mozołem toczy,
toczy, toczy i toczy
swoją zbitą kulkę.

 

 

Wyliczanka

                           Piotrowi Matywieckiemu

 

Najpierw jest słowo napuszczone na rzecz.
Rzecz się boi, umyka w słowie.
To jest takie mijanie bez krzepy cielesnej.
To jest wywiad,
a potem
kontrwywiad literatury.

Donkichot pisania, z piką poezji,
z wiatrakiem eseju
cwałuje przez Warszawę, która
wyrzekła mu się
ojca
Jego.

Więc wraca pomiędzy ziarna
Biblii,
która zamienia się
w piach,
który zamienia się
w Żydów,
którzy na końcu są
Słowem
bezradnym,
jak pobyt w szpitalu,
który na koniec
też
umrze.

 

 

 

Tren III

Czas Warszawy

stracili postaw sukna piorąc go we krwi
aż przegnił
wtedy inni mogli płaty rwać
oni kłócąc się poszli w głąb starego getta

a tu płomień spopielił
sierpień
potem wrzesień
blask tlejących miesięcy dogasił październik

rzeka w lód się zakuła gdy zaświstał styczeń
(bo przyszedł wreszcie styczeń który z martwych powstał)
więc oraczy witały tylko biel i wiatr
i smutek
tak spęczniały jak nowy kalendarz

oczyszczano prowincję pod pługi Imperium

 

 

Tren IX

Szlifierz szkła

Pośród pijanych mężczyzn z prowincji prowincji
pośród tych bab o biodrach nabitych słoniną

Skupiony Spinoza szlifuje szkło.

Promień rozszczepia się w logiczną tęczę gubiąc jednak
Po drodze przez cienką granicę rzeczywistości nieco przybrudzoną
                                                                                                          biel.
Spinoza założył sobie przezwyciężenie Murano.
Napuszcza więc na rzeczywistość
Coraz radykalniejsze kolory

Płonąca gwiazda wschodząc
(Mi-łość! Mi-łość! Mi-łość!)

Aż purpurowieje w Imperium.
Spinoza pomiędzy szlifami wypatruje słońca
Chciałby
I chciałby wiele
Zapomnieć.

Skupiony Spinoza szlifuje szkło.

Pośród tych bab o biodrach nabitych słoniną
pośród pijanych mężczyzn z prowincji prowincji

cuchnie cebula zmęczenie stare szmaty były partyzant kupuje

 

 

 

Powrót