(ur. 1.09.1964 roku w Gdyni) – poeta i eseista. Opublikował tomiki: Do światła (1999), Jeleń Thorwaldsena (2000) – za które otrzymał nagrodę im. Kazimiery Iłłakowiczówny i nagrodę Stowarzyszenia Literackiego w Suwałkach, Prószenie i pranie (2002), 10 Gedichte aus Masurenland (2003, wybór wierszy w języku polskim i niemieckim), Przypływ cieni (2004), Gwiazda Głóg (2005) nominowany do Wawrzynu nagrody literackiej Warmii i Mazur, Pieśń miłości, pieśń doświadczenia (z Krzysztofem Kuczkowskim) (2006), Wiry i sny (2008) nominowany do Wawrzynu nagrody Literackiej Warmii i Mazur, oraz 41 (2010). W 2012 ukazała się publikacja pt. Czterdzieści jeden. Wiersze i glosy, zawierająca pieśni z 41, dziennik poety z okresu ich pisania, komentarze krytyków i historyków literatury o tym tomie oraz wiersze nowe. W 2014 kolejny tomik Ba! Dwadzieścia jeden wierszy, w 2015 Przestwór. Godziny nominowany do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy. W 2016 ukazał się wybór jego poezji Pocałuj światło. 89 wierszy. Jest autorem opracowania o związkach Czesława Miłosza i jego krewnych z Sopotem Aj, moi dawno umarli (1996) oraz książki eseistycznej Pęknięte struny pełni. Wokół Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego (2004)nominowanej do Wawrzynu nagrody literackiej Warmii i Mazur. Należy do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Pen Clubu. Był stypendystą Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2002, 2008). Wchodzi w skład redakcji dwumiesięcznika literackiego „Topos”. Uhonorowany nagrodą „Nowej Okolicy Poetów” za dorobek poetycki (2004), nagrodą „Otoczaka” za tomik wierszy „Wiry i sny” (2009), „Sopocką muzą” – nagrodą prezydenta Sopotu (2011), srebrnym medalem Zasłużony Kulturze „Gloria Artis” (2015), Jego wiersze tłumaczone są na język niemiecki, angielski, włoski, francuski, hiszpański, litewski, czeski, słoweński, serbski, chorwacki, bułgarski, rosyjski. Od 1997 r. pracuje w Muzeum Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Praniu na Mazurach.
Szopka
− A to jest odsłona zmierzchu
który się dopala; w ręku Rudego
wilgotny „sport” i „złota reneta”
obok stoi Kopa i brak mu sześciu
złotych na kwiat jabłoni. Pisze
patykiem na piasku sześć (słownie)
− A to jest zmierzch; dzień
zamazuje w swoim zeszycie.
Tak oboje zostali, zastygli
jak osiołki w szopce krzaków,
nie płoszą gili ani wiewiórek
− A to jest śnieguliczka,
kulek ma w bród, a te kulki
strzelą jak kapiszony; posypię,
posypię wam kulek chłopcy
w ten zmierzch jak reneta
złotem przyprószony.
− A to jest sześć złotych, dzwoni;
nie płosz się Kopo, a ty Rudy poleć
na jednej nodze po kwiat jabłoni.
12.03.2015
(Z tomu Przestwór. Godziny, 2015)
Piórko
Tej nocy byłem wielokrotnie
samotny, takiej samotności nie tłumi
jaskrawość dnia, lęka się pliszka
i pszczoła, która zbłądziła.
Słonecznik pochyla łeb,
piechur idzie na przełaj i śpiewa
w chórze sosen: ach przepiórko Pranie
leśniczówki przepiórko.
Bądźcie rzeczywiści,
ty samotności i ty błędna pszczoło,
piechurze i ty łbie słonecznika,
sosno Uranio, leśniczówko przepiórko
bądź rzeczywistą
jak cisza i drzemka pod brzozą
jak sęk twojego płochliwego serca, piórka;
na kogo spadnie dla tego kęs
przegryzki. Zbieram sąsiadów
na ucztę, podaję miód wielkoleśny
razowiec, malinę i jagodę w śmietanie
wprawnie leję wino jak jaśnie
sługa ostatniego z ogrodów.
Jakiż on dzisiaj wczesny, poranny
i wszystko co w nim jest nie jest
na zewnątrz, nie jest po nic.
Kto zwołuje? Gdzie zwołuje?
Ona: telewizja żywi się trupami,
On: telewizja wzywa na biesiadę, ludożerkę
i gdy na ekranie dojadają poetkę,
obwąchują piosenkarkę
znalezioną rankiem w wannie
nagą, kamera najeżdża na dziecko,
nie płacze, ma zimne nóżki.
Starzy ludzie mówią:
idzie koniec świata. W ręku trzymają
smycze, smycze trzymają obroże,
obroże pieski, a pieski starych
ludzi, którzy wychodzą
na ulicę z telewizorem w głowie
i wszem powtarzają jak wariat do wariata
będzie koniec, jak nic.
2015
(Z tomu Pocałuj światło, 2016)
Zmierzch
Siedzieliśmy na werandzie w lekkich fotelach
wina ubywało, ktoś w powałę rzucił: – a niech
szedł chłód od stawu i dychał, wtedy ona: – ach
jakby miała opaść. To było miękkie jak zmierzch.
Szedł chłód od wody jak zwierz w wilgotnej sierści
ktoś odłożył panamę, ktoś machnął ręką: – ech
w sadach powiatu spadały śliwy, gruchy jak pięść
ona szeptała donikąd: skąd, no skąd ten zmierzch.
Aż zaśpiewała lecz głos jej był tak niedorzeczny
że czyjś sen podał z głębi inną pieśń na wierzch:
gdy zmierzch się uśmiecha, to ząb ma mleczny
ząb wystaje mleczny; gdy się uśmiecha zmierzch.
2015
(Z tomu, Pocałuj światło, 2016)
Mówiły kobiety
Zapukałem do drzwi starego poety
z kwiatami, twarogiem z Wejsun,
pomidorami z Wojnowa, numerem
„Toposu” i dyplomem Orfeusza.
Posadzono mnie w pokoju,
do którego co chwilę wbiegała wnuczka
Lena, wybiegała i wbiegała
jak aniołek; raz podała mi ciepłą
pandę, drugi wytrzeszczającą oczy
surykatkę. Poeta siedział na kanapie
między kobietami swojego życia,
żoną Swietłaną oraz córką i prawie nic
nie mówił, poza jednym zdaniem o tym,
że w jego wieku i z takimi chorobami
trudno się czymkolwiek radować.
Mówiły kobiety, a on zapadnięty w sobie
z trudem utrzymujący głowę chylił się
na lewą stronę jakby ciążyło mu serce,
jakby było odważnikiem pociągającym
jego chude ciało na dno doliny,
w krainę gdzie sen widnieje jak nieruchome
jezioro. Wydał mi się bezbronnym
dzieckiem w betach, do którego co jakiś
czas podbiega matka, aby je przywrócić
do pionu. Jego oczy wciąż świeciły
jak lampiony, a ja pomyślałem o ślepiach
strapionego wilka, który czuwa na skraju
lasu i nie wie, czy ma wybrać ludzkie
zagrody, czy cofnąć się w gęstwinę
do swoich, wybitych przez historię
ubraną w uniform myśliwego; do zapachu
po swoich, do pustych leży po nich.
Mówiły więc kobiety, a on przechylał się
na lewy bok jakby chciał zasnąć i śnić
o wolnych Mazurach zaludniających
wnęki, korytarze, ganki, facjatki
tego prostego snu, który ktoś nienawistnie
przerywa jak amatorską taśmę filmową.
Mówiły kobiety, a on w pewnej chwili
wydał mi się malutki, nieobecny,
i w końcu zobaczyłem te dwie kobiety,
żonę Swietłanę i córkę biorące go za dłonie
jak chłopczyka, który zawiesza się na
mocnych rękach kobiet i kręci nóżkami
jakby jechał na niewidzialnym rowerku
nie będąc wcale lekkim, bo wchłonął exodus
mazurskiego plemienia, jego ciężki los,
nieistniejące już pejzaże, a nade wszystko
ten szczególny odcień ich duszy,
której rusztowanie, właśnie teraz
w przestrzeniach wewnętrznych poety
zaczyna kruszeć, osypywać się i spopielać.
Nadal więc mówiły kobiety.
Pranie, 26 lipca 2016
Pasterz
każdy nowy rok
zbliża do grobu
i z każdym rokiem
grób się pogłębia;
doprawdy, dziś
jest głęboki i wiele
z niego nie widać;
powiadam wam,
tylko interes
pogrzebowy
nie umrze i tylko
pasterz, co pod
cmentarną bramą
pasie wołu, owcę i gęś
zaprawdę, on tylko
nie spocznie.
1.01.2016
zdjęcie autora: Agnieszka Jarzębowska