Rozsupływanie węzła, czyli kilka poplątanych myśli po spotkaniu
z „Dzidziusiem” Zdzisława Antolskiego
Bruno Schulz w jednym z listów tak wyłożył credo swoich twórczych dążeń: rodzaj sztuki, jaki mi leży na sercu, jest właśnie regresją, jest powrotnym dzieciństwem. (…) Moim ideałem jest „dojrzeć” do dzieciństwa.[1]
Poznając dotychczasową twórczość Zdzisława Antolskiego odwołującego się często do dzieciństwa i ukochanej małej ojczyzny – Ponidzia – byłam przekonana, że to również i Jego literackie credo. Stwierdzenie – Najważniejsze rzeczy dzieją się w dzieciństwie. Tam żyliśmy naprawdę. Potem nic istotnego się nie wydarzy[2] - nie pozostawiało złudzeń, co do przywiązywania przez Niego ogromnej wagi do czasu dzieciństwa. Podobnie jak Bruno Schulz często podkreślał ścisły związek między swoją twórczością a pierwszymi egzystencjalnymi doświadczeniami . Schulz pisał o tym sprzężeniu tak:
Nie wiem, skąd w dzieciństwie dochodzimy do pewnych obrazów o rozstrzygającym dla nas znaczeniu. Grają one rolę tych nitek w roztworze, dokoła których krystalizuje się dla nas sens świata. (…) Są treści niejako dla nas przeznaczone, przygotowane, czekające na nas na samym wstępie życia. (…) Takie obrazy stanowią program, statuują żelazny kapitał ducha (…) Zdaje się, że cała reszta życia upływa nam na tym, by zinterpretować te wglądy, przełamać je w całej treści, którą zdobywamy, przeprowadzić przez całą rozpiętość intelektu, na jaką nas stać. Te wczesne obrazy wyznaczają artystom granice ich twórczości. Twórczość jest dedukcją z gotowych założeń. Nie odkrywa się już potem nic nowego, uczą się tylko coraz lepiej rozumieć sekret powierzony im na wstępie i twórczość ich jest nieustanną egzegezą, komentarzem do tego jednego wersetu, który im był zadany. (…)
Węzeł, na który dusza została zasłupana, nie jest fałszywym węzłem, rozchodzącym się za pociągnięciem końca. Przeciwnie, coraz ciaśniej się zwęźla. Manipulujemy przy nim, śledzimy bieg nici, szukamy końca i z tych manipulacyj powstaje sztuka.[3]
W przypadku twórczości Zdzisława Antolskiego chęć rozsupłania tego węzła przez Autora jest bardzo czytelna. „Dzidziuś” jest kolejną literacką próbą zbliżenia się do źródeł swojej osobowości. Próbą odpowiedzi m.in. na pytanie – dlaczego zostałem poetą?
Nie umiem zgodzić się z opinią Autorki wstępu, że to „najbardziej osobisty tomik z dotychczasowych”, bo w mojej opinii Antolski – jakby właśnie ze wspomnianej przez siebie „konieczności”, wewnętrznego przymusu – zawsze pisze bardzo osobiście, autentycznie. Nie mogę też nazwać go „coming outem” pamiętając, jakie wrażenie wywarła na mnie lektura „Karty choroby”, w której Autor opowiada m.in. o przebytej depresji i prowadzi poruszający dialog z chłopcem – sobą samym sprzed lat, którego porzucił na Ponidziu, a do którego wraca, by zabrać go ze sobą… Już w tamtej książce Autor zaznaczył, że wbrew pojawiającym się opiniom na temat Jego twórczości, nie chce idealizować ani wsi, ani swojego dzieciństwa. A jednak przez lata Autor wbrew tej deklaracji stworzył t a k p i ę k n y obraz swojej małej ojczyzny (przedostatni tom poezji „ojczyzna papierowych żołnierzyków” wydawał się być kropką nad „i”), że uległam (i jak sądzę wielu innych) złudzeniu, że w tym obrazie nie ma żadnych niedoskonałości. I w tym kontekście – lektura „Dzidziusia” była dla mnie zimnym prysznicem.
Opowieść o samotności dziecka w pozornie udanej rodzinie wywołuje naturalny skurcz serca.
Ojciec wyśmiewał się/ ze mnie szydził/że jestem tchórzem/miał dobrą zabawę („Burza”)[4]
Matka miała dobre słowo/ tylko dla obcych dzieci/ chwaliła je głaskała/ przytulała i całowała/ bawiła się i śmiała/ tylko z obcymi/ a ja byłem smutny/ nie wiedziała dlaczego („Zazdrość”)[5]
Jako autorka wiersza „Maskarada” [6]( w którym dowodziłam, że warto zostawić niektóre zdeformowane „lalki” –wspomnienia z dzieciństwa takimi, jakimi są, bez upiększania) powinnam entuzjastycznie przywitać „Dzidziusia”. Nie mam wątpliwości, że takie trudne opowieści są potrzebne nie tylko ich autorom (w celu samooczyszczenia, pogodzenia się z niedoskonałymi bliskimi, zabliźnienia ran), ale i innym, którzy bagatelizują wagę kar cielesnych, krzyku na własne dzieci, oschłości wobec nich. Tyle że Autor przyzwyczaił nas do zgoła innych portretów głównych postaci tej książki. W tym kontekście odnoszę wrażenie, że Antolski-pisarz tym razem ustąpił miejsca małemu chłopcu i pozwolił jemu przemówić własnym głosem, bez upiększeń, czyli dużej ilości metafor i ozdobników językowych. Wiem, z uczuciami dziecka się nie dyskutuje. A jednak chwilami lektura wywoływała we mnie ostry sprzeciw – jak w przypadku wiersza „Na wszelki wypadek”[7] -
Czułem, że mama cieszy się z moich/ porażek, a martwi z sukcesów.
Dlatego udawałem,/ że nic mnie nie cieszy.
Jako matce trudno mi sobie wyobrazić taką radość, o którą Dzidziuś posądzał swoją Matkę. Tym bardziej, że na drugim i trzecim planie widać rzeczy, które zaprzeczają, że go nie kochała. To kategoryczny zakaz bicia syna wydany Ojcu -
matka zabroniła mu, żeby mnie uderzył, chociaż raz, choć czasem wyrażał taką ochotę[8]
To w tajemnicy kupowane dla syna prezenty („Prezenty”) -
mama kupowała mi w tajemnicy/ garść plastikowych żołnierzyków[9]
To strach przed zaszkodzeniem dziecku wypuszczeniem go na dwór w mroźny dzień („Ślizgawka”). Dziecko oczywiście nie odczyta takiej decyzji jako próby ochrony, ale jako ograniczenie, a nawet egoizm -
Matka chciała mieć spokój, dlatego nie wypuszczała mnie z domu.[10]
„Dzidziuś” jest dla mnie - może przede wszystkim - dramatyczną opowieścią o trudności budowania więzi z własnym dzieckiem. Tadeusz Różewicz napisał na ten temat przejmujący tekst „Zazdrość” -
Mój syn siedzi przy stole milczący, w swoim świecie pogrążony. W swoim świecie jak w głębokiej, ciemnej, nie znanej mi wodzie. Nie widzę dna i nie widzę brzegów. Siedzi przede mną dwunastoletni obcy. [11]
Mogłabym się założyć, że i to dziecko myślało – byłem smutny, a on nie wiedział dlaczego.
Bywa, że miłość nie jest wylewna, nie można przy niej się ogrzać… ale to jeszcze nie znaczy, że nie przejawia się na inne sposoby, trudniejsze do docenienia przez dziecko. Kiedy patrzę na kobietę krzątającą się po domu, wykonującą tysiące drobnych prac,(za które rzadko kiedy słyszy „dziękuję”), której sam Autor narysował nad głową w jednym ze starszych wierszy „aureolę z zapachów”, nie mogę uznać nowego portretu tej kobiety z „Dzidziusia” za dobrze namalowany. A biorąc pod uwagę te wszystkie wcześniejsze portrety bohaterów nie mogę nie zadać pytania, czy w „Dzidziusiu” Autor nie ukazał ich zbyt jednostronnie? Czy nie przerysował postaci ciemną kreską?
Odpowiedź na pytanie, dlaczego Antolski chciał powołać do życia taki tom, wydaje się pozornie oczywistym w kontekście przywołanych na wstępie cytatów – żeby pomóc sobie i innym zrozumieć siebie, zależność dokonywanych wyborów w dorosłości od stanu tych „nitek” z dzieciństwa – więzi z najbliższymi . Ale myślę, że to też była kwestia wewnętrznego przymusu. Cechą charakterystyczną całej Jego twórczości jest autentyzm, dążenie do bycia jak najbliżej prawdy. Musiał dostrzec, że w Jego wcześniejszych portretach rodziców i Jego samego brakuje tych ciemnych smug i w „Dzidziusiu” je dorysował. Dlatego polecam lekturę tego tomu po przeczytaniu wcześniej wydanych i złożeniu z nich samodzielnie mozaiki Jego dzieciństwa.
Jak napisał Schulz – manipulowanie przy związanym węźle kończy się często nie jego rozsupłaniem, tylko jeszcze większym ściśnięciem. Lektura „Dzidziusia” nie tylko jeszcze bardziej przywiązuje czytelników Antolskiego do Jego małej ojczyzny i do Niego samego, ale i pozostawia z otwartymi pytaniami. Mnie zostawiła z pytaniem o kształt miłości i przestrogą, że i moje dzieci po latach –podświadomie -będą postrzegać mnie głównie przez pryzmat uczuć, jakich doświadczały przeze mnie w dzieciństwie.
Agnieszka Kostuch
[1] Bruno Schulz, Księga listów, oprac. Jerzy Ficowski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1975, s. 73
[2] Zdzisław Antolski, Karta choroby, U Poety, Warszawa-Kielce 1999
[3] B. Schulz, op.cit., s. 63-64
[4] Zdzisław Antolski, Dzidziuś, Adamant, Kielce 2017, s. 24
[5] Op. cit., s. 38
[6] Agnieszka Kostuch, Niemocni, Miniatura, Kraków 2015, s. 15
[7] Z. Antolski, Dzidziuś, op. cit., s.37
[8] Op. cit., s.26
[9] Op. cit, s. 25
[10]Op. cit., s.29
[11] Tadeusz Różewicz, Przygotowanie do wieczoru autorskiego, PIW, Warszawa 1971, s.228