Sylwia Kanicka – Zawsze będzie coś więcej.
Niepozorna książka. Okładka bez specjalnie przyciągającej grafiki. Jedynie krótkie słowo „kochanie”. Oczywiście informacja o autorze. Nic więcej. Czysta biała kartka. Tyle otrzymuje się, biorąc zbiór wierszy do ręki, a może aż tyle, bo przecież tę kartkę można zapisać na wiele sposobów.
Do debiutanckiej książki poetyckiej Aleksandry Dańczyszyn, wydanej wspólnie przez Fundację Duży Format oraz Instytut Literatury w 2020 roku, wróciłam po dłuższej przerwie. Nie ukrywam, że po pierwszym czytaniu została odłożona na półkę. Teraz właśnie ta, opisana wyżej, okładka przyciągnęła wzrok. Po pierwszym czytaniu zapamiętałam prostotę uderzającą z każdego wiersza. Nie złą, ale taką, o której już się mówiło, zapisy, które już były, wersy, które nie zaskoczyły. Dlaczego więc przeczytałam kolejny raz? Przede wszystkim należy zawsze wrócić do tekstów, dać im drugą szansę (mogły przecież trafić na nieodpowiedni moment) i pozwolić, by jeszcze raz otworzyły się przed czytelnikiem. Tak się stało. Impuls, a on potrafi zaskoczyć.
Prostotę, którą stosuje Dańczyszyn, może zarzucić niejeden odbiorca, bo niewyszukane zwroty widoczne są bardzo wyraźnie:
„chłopiec kolekcjonował płatki śniegu
chował je w klaserze
zamykał w zamrażarce” (Dla mnie, s. 20)
co właśnie, w pierwszym odbiorze, nie pozwala iść dalej. To staje się konkretnym zarzutem. Jednak w tej samej prostocie jest zawarte coś więcej, coś co zbudowało cały obraz, którym poetka nie prowokuje, nie wymusza niczego na odbiorcy, a jednocześnie nie pozostawia czytelnika tylko z nierozbudowanymi przemyśleniami. Ma do powiedzenia znacznie więcej i to właśnie jest cała jej poezja.
Aleksandra Dańczyszyn stworzyła tło dla swoich wierszy, przedstawiając różne fazy księżyca. To, występujące w przyrodzie zjawisko, ma być przede wszystkim wskazówką, drogowskazem dla czytelnika. Przyznam szczerze, nie spojrzałam na wiersze przez taki pryzmat we wcześniejszej lekturze. Czytelnik powinien zwrócić uwagę na tytuły utworów, na przykład: „Pełnia Wilczego księżyca”, „Księżyc Podróży” czy „Czysta Pełnia”. To tylko niektóre, natomiast w całym zbiorze przedstawiony został cykl zmian, a zarazem znaczeń, księżycowych pełni. Zjawiska, które jest powtarzające i trwa przez całe dwanaście miesięcy. Każda pełnia ma swoje znaczenie i w oparciu o nie, kolejne wiersze przedstawiają zmiany zachodzące w bohaterce. Niewątpliwym zaskoczeniem dla czytelnika jest rozpoczęcie od ostatniej, jakby podświadomie tworzyła się wizja końca:
„przenikasz do moich snów
rano pamiętam każdy z nich
moje uda są wtedy gorące” (Pełnia Księżyca Długiej Nocy, s. 5),
jednak przyroda nie zatrzymuje się w miejscu, a uczucia, przedstawiane w utworach nie zanikają, trwają, bo nie znika coś, co jest prawdziwe, co zapisało się w pamięci, nawet jeśli tę pamięć chciałoby się wyczyścić. Bohaterką wierszy jest kobieta, która, wydawać by się mogło, gotowa jest trwać w zbudowanym przez siebie świecie, niezależnie od sytuacji, bo księżyc zawsze wchodzi w kolejne fazy, zawsze jest coś jeszcze więc „tańczymy na tarczy zegarka” (Nieskończenie, s. 32) niczym zapętleni. Czas nie jest tutaj czymś, co ogranicza. Jest zdecydowanie po stronie bohaterki:
„wyjeżdżasz za chwilę
oby trwała jak
najdłużej” (Pełnia Wilczego Księżyca, s. 7).
a
„między pierwszą a drugą
nasze mieszkanie jest teatrem” (Czysta Pełnia, s. 9).
Dańczyszyn przeprowadzając swój podmiot przez kolejne fazy, ma świadomość, że on niczego nie traci. Wprawdzie odczytuje się wszechobecną tęsknotę, zapisaną z kobiecą delikatnością, jednak przechodzi ona w kolejne etapy i uświadamia sobie, że „pierwsza zostawia / ślady / …/ trzecia / przynosi ukojenie” (Trzy pierwsze miłości, s. 21) i trzeba do tego dojrzeć. Z drugiej strony zaznaczanie tej wspomnianej tęsknoty jest typowe dla każdego, kto za czymś/kimś tęskni, kto nie może mieć tego obiektu obok siebie, bo „obok leży książka / dlaczego nie ty” (Cisza, s. 17).
W tym momencie wychodzi jeszcze jedna odsłona wierszy Aleksandry Dańczyszyn. Wspomniana prostota jest najlepszą formą, by ukazać ból, który towarzyszy ostatecznym rozstaniom, gdy już wiadomo, że nie będzie można wrócić. Nawiążę raz jeszcze do wspomnianego rozpoczęcia zbioru z przywołaniem ostatniej pełni księżyca. O ile poetka pokazała rozwój, wzrastanie uczucia, rozkwit czegoś pięknego, tak w tym momencie zwraca uwagę czytelnika na zakończenie tego przez mocne zaakcentowanie:
„nie mógłbyś być zbyt blisko
by przestać mi się śnić” (Pełnia Księżyca Długiej Nocy, s. 5).
Odczytanie wierszy Dańczyszyn przez taki pryzmat nadaje innego znaczenia wspomnianym pełniom, stają się przywoływanym wspomnieniem i stale podgrzewaną tęsknotą:
„czy wiesz że nosisz w sobie
moje źrenice mój dotyk
moje upadki” (Obecność, s. 6),
by pokazać, iż bohaterka trwa jakby w letargu. Nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości, bo „zbyt długo szukałam bym mogła nie znaleźć / zbyt długo czekałam bym mogła przestać” (Przyjdź i, s. 18), a „Ex nihilo nihil fit” (z łac., „z niczego nic nie powstaje”, Lukrecjusz „O naturze wszechrzeczy”) trzyma ją w tym właśnie miejscu:
„moje przeciwciała są twoimi
twoje moimi choć przez chwilę
pobądźmy nieśmiertelni
dopóki” (Śmierć nas nie rozłączy, s. 28)
Kolejne wiersze, już nie księżycowe, nadają książce wyrazistości. Oczywiście nadal przepełnione są prostotą zapisu wersów, jednak potrafią nadać głębszy sens.
Arturo Pérez-Reverte powiedział:
„Tęcza jest mostem prowadzącym z ziemi do nieba”
i zauważyć można, że autorka przeplata te słowa w kolejnych swoich utworach. Próbuje przywołać wszystko do siebie i chce wierzyć, że jest to możliwe, bo przecież zatacza krąg i ma swoją powtarzalność (jak wspomniany fazy), a jej księżyc utrzymuje się w nowiu, pomiędzy dwoma odległymi od siebie miejscami. Bohaterka wierszy wprost informuje:
„nie wiem
ale wszystko we mnie czeka” (Nów, 35),
bo „to była miłość od pierwszego wejrzenia / zobaczyłam cię spacerującego w ogrodzie / pod rękę z Bogiem” (Przed czasem, s. 34). Z dużą premedytacją przedstawiony obraz nie wysuwa się na pierwszy plan od razu. Dańczyszyn przeprowadza czytelnika, powiedzieć można, etapami przez smutek. Pozwala mu na różnorodność spojrzenia, bo ból, który w sobie nosi, wychodzi z niej powoli, nie wykrzykuje go, jedynie ostrożnie odkrywa przed światem. Przyjdzie jednak moment, że „… zobaczymy / po drugiej stronie tęczy / jest ciemno” (Po drugiej stronie tęczy, s. 29) i wówczas znów zacznie żyć.
Aleksandra Dańczyszyn wyrysowała obraz kobiety pozbawionej celu, do działania, z jednej strony, z drugiej wiedzącej, że wszystko toczy się dalej i pielęgnowanie w sobie żalu, rozczarowania czy smutku zatrzyma ją w miejscu tylko na chwilę, bo każdy przechodzi ten stan na swój sposób. Autorka, swoją prostotą zapisu, starała się przekonać, iż emocje każdy ma prawo przeżyć na swój sposób. Jej bohaterka świetnie sobie poradziła z utrzymaniem ich na wodzy, nawet gdy podnosiły głos.
Aleksandra Dańczyszyn, kochanie (Fundacja Duży Format, Instytut Literatury, Warszawa 2020)