• 5 Styczeń 2021

Monodram

Radosław Marcin Bartz

  • Miejsce i data wydania:
    Rzeszów 2020
Sylwia Kanicka

Sylwia Kanicka
"Teatr jednego aktora w poezji"

 

Monodram. Jedna z najtrudniejszych umiejętności aktorskich. Niesamowita zdolność, która skupia widza na aktorze przez całość przedstawienia. Przykucie uwagi nie należy do najłatwiejszych i nawet najlepszych na scenie potrafi doprowadzić do stresu i tremy. Jeden aktor, pełna widownia. Joanna Szczepkowska, polska aktorka teatralna, w jednym z wywiadów,powiedziała,:

„Monodram to konieczność ciągłego skupiania na sobie uwagi widza, świadomość tego to wielki ciężar, ale i niesamowita adrenalina. Aktor jest bardzo widoczny. Scenografia najczęściej jest oszczędna, dlatego oko widza cały czas spoczywa na aktorze. Widać wszystko, sekundę zwątpienia. Aktor jest wtedy jak człowiek idący po linie” (kultura.dziennik.pl 12.05.2012). 

Radosław Marcin Bartz swojemu tomikowi nadał właśnie tytuł Monodram. Czy to powinno dać wskazówkę odbiorcy? Z drugiej strony, czy poeta może swoje wiersze podpiąć pod tak znaczący tytuł, by poezja stała się teatralnym przedstawieniem. Nie zastanawiam się nad tym, czy wypada taką, czy inną nadać nazwę, natomiast nie pozostaję obojętna na słowo czy słowa tytułowe, szczególnie, gdy mocno zaznaczają swoja obecność. W przypadku tej książki zastanawiałam się chwilę, zanim postanowiłam przeczytać. Obawiałam się, że dosadność tytułu będzie tylko na okładce i zmiażdży środek. Przyznaję, nie byłam przekonana do tego, by poezja mogła stać się, przez każdy wiersz w zbiorze, stale utrzymującym w napięciu przedstawieniem, a tego oczekiwałam już na wstępie. Przeczytałam. Wprowadzenie zakończone słowami: „Ja jestem As Pik, a oto moja historia…” (***DWADZIESCIA PIETER BETONU, s. 6) wywołało zabawne skojarzenie wejścia w czarodziejską grę, a wspomniana karta ma mi, czytelnikowi, zagwarantować przejście nową drogą, z poczuciem odpowiedzialności i uczciwości w tym, co czytam - takie małe nawiązanie do wróżenia z kart. Pierwsze utwory spowodowały, że zaczęłam dostrzegać, iż coś w tym jest. Niby całkowita prostota słów, bez zbędnego napompowania metafor, opisów towarzyszących, a jednocześnie nakazująca czytać dalej, dając „perfekcyjne połączenie ziaren wodą zalanych” (PORANNA KAWA I PAPIEROS, s. 8). Każdy utwór, to z jednej strony wyrzut/zarzut, w stosunku do otoczenia, w którym znajduje się podmiot liryczny. Z drugiej otwieranie przed czytelnikiem niedostrzeganych elementów w życiu,które są obok każdego:

„nie ma o czym gadać, tylko

drewniany blat wskazuje kierunek

wyjścia z niezręcznej sytuacji

z towarzystwa głuchych ludzi”. (SIADAM OBOK, s. 12)

Bartz nawiązuje w utworach do samotności, rozczarowania, braku zainteresowania, miłości, ukazuje „wszystkie ważne kwestie / nigdy niewypowiedziane słowa” (TO NIE WINA PONIEDZIAŁKU ŻE LUDZIE SĄ SMUTNI, s. 26), a zarazem „bez ładu i składu skupić się nie może / szuka więc pomocy w widoku za oknem” (PISZĄC O PISANIU, s. 34). Przez wszystkie utwory prostota, o której wspomniałam, ewoluuje, zaznacza swoja obecność, a nawet zaczyna uderzać sposobem wyrażenia się: 

„lubię też milczeć pochylony nad szklanką 

mocno przesiąkać oparami absurdu” (MEBEL BAROWY, s.38),

przechodząc do drwiny z tego, czego wymaga świat:

„mówią, że powinienem coś zmienić

że w ten sposób będę szczęśliwy

zmieniam więc koszulę, fryzurę

i buty, i nie czuję poprawy” (W ŚRODKU LASU, s. 44).

Bartz odważnie prowadzi czytelnika w obranym przez siebie kierunku. Nie oczekuje szybkiej akceptacji, oczekuje nieprzerwanego czytania. Nie omieszkam zaznaczyć, że były momenty, które mnie częściowo irytowały. Trudno mi nawet wytłumaczyć dlaczego, po prostu były zbyt szybkie i gładkie, nie pozwalające się zatrzymać, by przemyśleć. Jednak ta irytacja prowadziła jedynie do dalszego poznawania treści, tak więc myślę, że autor zrobił to z premedytacją, choć nie do końca mnie to przekonuje. Chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na kończący zbiór wiersz „odczyt stanu licznika”, który wywołuje analizę własnych emocji czytając: „odnalazłem swoje tu i teraz” (s. 50). Takie mocne słowa, by podkreślić – przeszedłeś czytelniku razem ze mną, po ułożonej przez kogoś drodze. Właśnie, przez kogoś. 

W tym miejscu, biorąc pod uwagę wszystko o czym napisałam, pozwolę sobie na jedną, krótką analizę. Nawiązanie do monodramu bez wątpienia udało się autorowi poprzez jeszcze jeden zabieg. Wszedł on w rolę aktora, nie autora. Samo rozpoczęcie całego zbioru, od wprowadzenia sytuacji opisowej, spowodowało, że tomik przybrał formę czytanego monologu, nie prezentacji kolejnych wierszy. Bartz stanął na scenie ze swoimi, a jakby nie swoimi, utworami. Dedykował je, co też nie umknęło uwadze, sytuacjom, nie bezpośrednio osobom. To powoduje, że większa ilość odbiorców może doszukiwać się ich u siebie, może czuć się ich odbiorcami. Dodatkowo, jako aktor, nie wziął na siebie odpowiedzialności za sposób zapisu, a jednocześnie starał się, by prezentacja zaznaczała elementy ważne. Na koniec dwa słowa o ilustracji okładkowej. W połączeniu z tytułem, to właśnie jest cała sceneria Monodramu, człowiek - naprzeciw świata. W sumie może walczyć, a może go po prostu przyjąć. To, jaką tak naprawdę przyjął postawę bohater liryczny tego zbioru, pozostawiam do oceny czytelnikowi. Powiem jedynie słowami wiersza:

„nigdy nie lubiłem się obnażać – 

te wszystkie krępujące spojrzenia

i niekomfortowe sytuacje –” (KILKA SEKUND EKSPOZYCJI, s.39)

 

"Monodram" Radosław Marcin Bartz (wyd. Sowello, Rzeszów 2020)

Powrót