Aby nie zasnąć w życiu
Jednym z pierwszych pytań, jakie zadałam Rafałowi Różewiczowi przy pierwszej okazji rozmowy, było to, czy jest spowinowacony z T y m Różewiczem. Zastanawiało mnie, czy jest trudniej być poetą noszącym tak (u)znane w świecie literatury nazwisko? Jaką poezję trzeba stworzyć, żeby zapracować na IMIĘ przed takim nazwiskiem? Odpowiedź przyniosła mi lektura drugiego tomu Autora „Państwo przodem” (Fundacja Duży Format, Warszawa 2016).
Pierwszą narzucającą się cechą poezji z tego tomu jest szybkie tempo narracji. Autor buduje je poprzez wielokierunkowe skojarzenia, odwołania do powszechnie znanych zwrotów, których konstrukcję czasami przebudowuje. Ich gęstość w każdym wersie jest tak duża, że zmusza czytelnika do bycia w dwóch, trzech miejscach na raz, do błyskawicznego zmieniania perspektyw. Przy czym ta trudność pogłębia się jeszcze przez to, że nie są to tylko perspektywy widziane ludzkim okiem, ale i „okiem” rzeczy, przedmiotów. Brak interpunkcji - w kilku wierszach – jest jak wymontowanie hamulca w tym pojeździe. Marcin Świątkowski w swojej recenzji nazwał tę narrację speedem, który męczy. I takie też było moje pierwsze wrażenie, kiedy chciałam „połknąć” pierwszy, drugi wiersz.
(I tu muszę zrobić dygresję a propos „połykania wierszy”.) Kiedyś usłyszałam, jak znana poetka zachęca do czytania tomiku poezji - w wersji papierowej - w podróży, między przystankami tramwajowymi, argumentując, że przecież tomik waży tyle , co nic, i można spokojnie znaleźć dla niego miejsce w torebce, plecaku. Do tego lektura wiersza – w przeciwieństwie do powieści – zabiera mało czasu, może być „wyrywkowa”. Poszłam za radą i np. do poczekalni lekarskiej najczęściej zabierałam tomik wierszy. Czytałam jeden lub kilka w zależności od czasu oczekiwania w kolejce. Ale wiersze z tomu Rafała Różewicza okazały się nie do „przełknięcia” w 10-20 sekund. Dlatego długo czekały na mojej półce, bym znalazła dla nich więcej czasu i podeszła do nich z należytą uwagą, tak, by dały się otworzyć.
Ta eksplozja skojarzeń, która co chwila wybucha czytelnikowi w głowie, nie ma na celu wyprowadzenia go w ciemny, ślepy zaułek bezsensu, nie jest też zabawą kota z myszą, ale przeciwnie, jest poszukiwaniem sensu w świecie, który „mydli nam oczy”, sprowadza do parteru i zmusza do „chodzenia na czworakach” za tymi, którzy mają „hajs”. Co ważne, te skojarzenia są czytelne nie tylko dla filologów. W wierszu „Rozkładówka” Autor wyraźnie deklaruje niechęć do poezji , która jest „zabawą” „w publiczne dodawanie i odejmowanie znaczeń, pod którymi są znaczenia/ ukryte: trzeciorzęd i czwartorzęd znaczeń – mają o nich pojęcie jedynie dinozaury/ krytyki literackiej”.
Drugą oryginalną cechą tej poezji jest wspomniana już zmienność perspektywy - przenoszenia jej z człowieka (księgarza, poety) na przedmioty, z poważnych, egzystencjalnych zagadnień na materialne sprawy (nie wyłączając fizjologicznych). Dostrzeganie obecności przedmiotów jako odrębnych bytów (chwilami ożywionych, jak kubki w zlewie, które „”myślały, że już zawsze będą gorące”) Autor nazywa „językiem rzeczy”. Dowodem na to, że ten rodzaj języka nie musi służyć tylko grotesce, ale i może wywoływać wzruszenie, jest wiersz „Księgarz przychodzi posprzątać”: „wszyscy kładą na ciebie stoliczku/ nakrywasz ich na tym/ że oni czytają piją najczęściej jednak śpią/ a ty całe życie musisz na czworakach”. Taka perspektywa pomaga lepiej nakreślać właściwe miejsce, jakie w świecie zajmuje człowiek. Jednym z bardziej przejmujących wierszy o tym opowiadającym jest „Elegia na zmierzch wieczoru”. To opowieść o poecie, na spotkanie z którym nikt nie przyszedł. A jedynymi świadkami jego (małego?) dramatu były krzesła, w „ramiona” których padł. W wierszu „Spotkanie kółka teatralnego” Autor rozszerza tę perspektywę na cały kosmos: „Z perspektywy wszechświata jesteśmy śmieszni/ z tymi swoimi układami i układzikami.” W tym wierszu widać również kolejną ważną cechę poezji Rafała Różewicza – ironię. Zresztą Autor stosuje ją w prawie każdym tekście. Jej granicami są humor i refleksja (najczęściej gorzka). Wydaje się, że widzi w niej swoją jedyną broń przeciw malkontentom zamieniającym kulturę w popkulturę, mowę w nowomowę, czego skutkiem są m.in. zamykane księgarnie i muzyka „umc umc umc”. Ale Autor nie jest ironistą, któremu nie zależy. Ironię traktuje jako narzędzie, a nie cel. Dlatego problemy społeczne, których dotyka, wywołują w czytelniku niepokój, zatroskanie, a nie tylko perlisty śmiech. Takie uczucia towarzyszyły mi po lekturze wiersza „Bookrossing przy wejściu”, w którym opowiada o samotności starca, po „Papa dance”, w którym rysuje na jednym planie parabanki i bezdomnych pod płotem, gdzie znaleźli „hotel”, „co szczyci się pięcioma gwiazdkami/ na zachmurzonym niebie”. W „Kąciku zabaw” robi się mało zabawnie, kiedy wśród klocków LEGO znajdujemy dziecko opuszczone przez swojego rodzica - emigranta za pracą (notabene dzięki której może kupić dziecku to LEGO). Po takim spotkaniu łatwiej „wybaczyć” Autorowi te wszystkie niecenzuralne słowa, którymi szczodrze nas raczy w tym tomie. Bo „ odkąd państwo zajęło się umywaniem rąk” , trudno nie przyznać - „wkurwienie konieczne” jest („Rozmowa w katedrze”). I jeśli niedawno pisałam, że brakuje mi poezji „zaangażowanej społecznie” (co nie znaczy, że jej nie ma, tylko że jest jej stosunkowo mało), to właśnie tego rodzaju zaangażowanie miałam na myśli. Nie agitacyjne, nie próbujące coś ugrać dla siebie. Takim szlachetnie zaangażowanym wierszem jest „Gazeta”. Przejmująca opowieść o pracowniku chińskiej fabryki tabletów i smartfonów, poecie, który „zabawił się na śmierć” (popełnił samobójstwo). Jest to jednocześnie przykład wiersza reporterskiego, do którego jednak Autor się nie zawęża. W tomie znajdują się bardzo finezyjnie zbudowane wiersze będące wielkimi metaforami – metaforą upadku kultury („Każdy upadek jest tylko zmianą położenia”), metaforą związku („Para przy dziale obsługi klienta historii”). Być może ta różnorodność jest tak bogata, że chwilami przytłaczająca. Pytanie, czy warto dać się „przytłoczyć” taką dawką treści, uważam za retoryczne. Za bezrefleksyjny tryb życia „na kanapie” przed telewizorem („Stały bywalec czyta o katastrofie w przestworzach…”) płaci się o wiele większą cenę. Autor w jednym z początkowych wierszy zadaje nam pytanie – „też się oglądacie za uczuciem straty?” I odpowiada dalej -bierność skazuje nas na największą stratę – życia. To przesłanie (które może tylko ja odczytuję? ale czy piękno poezji nie tkwi właśnie w wielorakości jej interpretacji?)przypomina mi o słowach z nowego wiersza niedawno zmarłego Leszka Aleksandra Moczulskiego, „ aby nie zasnąć w życiu.”
Po lekturze tego tomu nie mam wątpliwości, że RAFAŁ Różewicz skutecznie pracuje na swoje imię w polskiej poezji.
Agnieszka Kostuch