• 9 Grudzień 2022

Porżnięte trzewia niebios

Marcin Stachelski

Sylwia Kanicka – Warstwy tworzące całość.

 

„Porżnięta trzewia niebios” to książka poetycka Marcina Stachelskiego, wydana nakładem Fundacji Duży Format w 2021 roku, wymagająca od czytelnika dużego zrozumienia dla podmiotu i otaczającego go świata, bo bohater mówiąc:

„otrzymałem kaganek od Pana
aby iść przez złośliwe szepty 
niewidomych od urodzenia” (Blake w psychiatryku, s.16)  

daje do zrozumienia, iż należy spojrzeć bardzo szerokokątnie na prezentowaną treść. Sam tytuł mocno akcentuje przekaz, a biorąc pod uwagę jego pierwszy człon, należy liczyć się z tym, że utwory będą poddawały cięciu i rozkładaniu wiele zagadnień, emocji czy też dokładnie przedstawionych sytuacji. 

Poezja Stachelskiego nie jest prosta i nie wytycza czytelnikowi łatwej drogi do przejścia. Trochę prowokuje, trochę maskuje swoje przekazy. Nie jest też poezją, którą można przeczytać jednym tchem. Jest wymagająca, ale dająca satysfakcję po poznaniu. Zbiór składa się z dwóch części, które w rzeczywistości tworzą spójna całość, a poeta, od samego początku, zaznacza „nie poganiajcie! / (nam potrzeba skupienia)” (epitafium dla przydrożnego ścierwa, s. 11) i to właśnie skupienie, podczas czytania, jest czynnikiem pozwalającym wejść w przedstawiany świat.

Marcin Stachelski od początku przenosi odbiorcę w mistykę poprzez silne zaakcentowanie osoby podmiotu. Zaczerpnięcie nazwy kapłana, zajmującego się wróżeniem, to jeden z elementów, podobnie jak okładkowe niebo, sugerujących przeniesienie w świat wróżbiarstwa haruspika, z tymże wiersze raczej skłaniają ku wróżeniu na poziomie naszych czasów, obrazującym stan społeczeństwa i człowieka. Autor, w słowie wstępu, wyjaśnił częściowo kierunek swojego pisania. Zaznaczył drogę przechodzenia w poszukiwaniu tego, co ważne, by ostatecznie pokazać „odpuszczenie sobie, ludziom i światu (nie w sensie odkupienia, lecz wrzucenia na luz)” (od autora, s. 7). On sam, w swoich utworach, nie odpuszcza. Nie bez powodów też pojawiają się postacie Georga Berkeley’a i Henriego Bergsona, którzy zwracali uwagę na procedurę odbioru wszystkiego co wokół nas. Pierwszy zaprzeczał materializmowi, uważając, że ważne jest to, jak postrzegamy świat lub jak sami jesteśmy postrzegani i liczą się bodźce oraz idee powstające na ich podstawie. Drugi dołożył do nich jeszcze pęd życiowy pozwalający człowiekowi się rozwijać, zaznaczając, że życie ludzkie to nie tylko czyny, szczególnie te, które można namacalnie ocenić, ale również przeżycia, psychiczne doznania, często nie idące w parze z przyjętymi normami. Poeta, odnosząc się do tych poglądów stawia pytania „czy ważniejsza jest ruchomość / czy nieruchomość /… / czy ważniejszy jest umysł / czy materia” (***(opowiadałeś o Bergsonie), s. 14) i to czytelnik musi znaleźć odpowiedź. Stachelski częściowo wymieszał koncepcje obu filozofów, połączył je w jedno i nadał im wyraz w swoich wierszach:

„przy śmietniku
spotkałem sąsiadkę
wyrzucała choinkę
powiedziała
że nikt nie czuł smrodu
bo miał otwarte okno” (***(obudziło mnie światło), s. 12)

zwracając uwagę na brak spostrzegawczości i jakiegokolwiek zainteresowania. Te dwa czynniki są obrazem obojętności, tak nas jak i wobec nas:

„Józefowi wszystko jedno – szedł sam
na bypassy, a spotkał się z bogiem.
Kapcie w śmieciach, meblościanka,
w mieszkaniu remont. Nie ma fotografii,
nie ma barachła. Jeszcze bezpamięć mruczy
spod drzwi. (…)” (*** (Dla administracji to nie kłopot…), s. 13),

a ta „bezpamięć” staje się krzykiem, choć tylko mruczy, który zostaje pominięty, niepotrzebny.

Ważną rolę, w całej książęce poetyckiej, odgrywa podmiot Stachelskiego, będący w ciągłej podróży, podczas której chce udowodnić zatracenie się człowieka prowadzące do zachowań nieludzkich, niezgodnych chociażby z moralnymi zasadami:

„Pogwałcone wieko i spróchniałe deski
bielały w snopie latarki elektrycznej
kiedy rabuś przycupnięty w stęchliźnie 
rozbierał kości ze złotych pierścieni” (sarmatia, s. 27)

Należy zaznaczyć, że podmiot przybiera postawę obserwatora, który na podstawie zaobserwowanych sytuacji ujawnia wizję tego, co nastąpi (to właśnie ten współczesny obraz wróżbiarstwa):

„kamiennym jeszcze światłem omiótł cynę
otrzepaną z kurzu i krzyknął ujrzawszy 
swój portret trumienny” (j. w.)

a to nie napawa optymizmem, bo podmiot ostro przedstawia pogwałcenie człowieczeństwa:
„z sypialni zrobiliście burdele
z centrów handlowych – kościoły

z dawnych kościołów – stragany

dostaliście trochę czasu
ale nie jesteście lepsi od ludzi
którzy sto lat temu
podpisywali się krzyżykiem” (bankomaty na rozstajach, s. 33).

Nasunąc się w tu może obraz Jezusa wyrzucającego kupców ze świątyni (Ew. św. Jana, 2), który ma pokazać, jeszcze, istniejącą wiarę w odbudowę tego co zepsute. Dodatkowe przywołanie „Via Crucis” (epitafium dla przydrożnego ścierwa, s. 11) jest przypieczętowaniem tej ufności w społeczne ocknięcie po przejściu całej drogi zatracenia.

Czy więc Stachelski dąży do potępienia obrazu człowieka? Otóż nie. Podmiot, nawet oceniając, nie poprzestaje na ocenie. Bohater stara się dostrzec szczegóły wpływające na wspomniane wyżej zachowania, chce znaleźć wytłumaczenie „wciąż nie wiedząc dlaczego / jestem / i po co / świadom dlaczego i w jakim / celu powstał stół / po którym toczy się butelka” (pijany filozof, s. 23).  Zauważa, że natłok współczesnych poglądów, to ciągłe dążenie do obranego celu, choćby po przysłowiowych trupach, i każdy, w obecnych czasach, poddany jest tej pogoni i temu zepsuciu. Człowiek wchodzi w stworzone układy, chce osiągać sukcesy i najważniejszym dla niego staje się nieodstawanie od reszty społeczeństwa, od życia na pewnym poziomie (w wersji tego co posiada oraz tego jak widzą go inni), dlatego „w obowiązki służbowe wpisali mu / walenie głową w ścianę / więc przychodził codziennie / o siódmej trzydzieści / zdejmował czapkę / i walił głową / w ścianę / do piętnastej trzydzieści” (sensu stryczko, s. 32). Wygłaszając taką ocenę podmiot próbuje wskazać stan zabiegania, mechanicznego powtarzania czynności, który uważany jest za sposób osiągnięcia szczęścia. Bohater stara się zobrazować to, co widoczne, łączy w wypowiedzi poglądy z faktami

„bo uważam cię za skurwysyna albo
faktycznie nim jesteś

bo uważasz mnie za skurwysyna albo
faktycznie nim jestem” (*** (bo stoję…), s. 35)

próbując nawołać tym do zatrzymania, do dostrzegania czegoś więcej niż logiczne spojrzenie zgodne z trendem. To właśnie dlatego pojawiło się przywołanie filozofów na początkowych stronach książki. Bez ich poglądów można byłoby przyjąć, że podmiot stosuje tylko oskarżenia, że tworzy obraz fatalnej współczesności i po części tak właśnie jest. Natomiast skupiony (o tym pisałam na początku) czytelnik może zauważyć silną potrzebę zastopowania tego dążenia do całkowitego podporządkowania się. Ta postać haruspika to nie tylko obraz wróżbity (wróżenie nie wytłumaczy żadne logiczne podejście), ale również element nakazujący zwrócenie uwagi na postrzeganie człowieka przede wszystkim przez to jaki jest, ale doszukując się niewytłumaczonych elementów jego osobowości, gdyż podmiot wierzy, że „zanim się całkiem osuniesz w czarną ziemię / ktoś jeszcze wspomni tamte twarze przekręci / imiona którym twój omszały płaszcz był kiedyś / schronieniem i sobie tylko opowiedzianą marą” (poświętne, s. 43). Druga część książki poetyckiej, ‘jaśnienie’, to z jednej strony pogodzenie się z istniejącą sytuacją, to to wspomniane „odpuszczenie”, z drugiej - silne zaakcentowanie potrzeby dążenia do patrzenia przez pryzmat niedostrzeganych i niewytłumaczalnych, w logiczny sposób, zajść. Stachelski daje swojemu podmiotowi tę władzę, która ma pobudzić do takiej właśnie postawy, „A więc trzeba nam było chwycić tę nić / między palce i przeciągać powoli odcinek / po odcinku, osuwając rumieńce na spłowiałe / kolory, wypromieniać poranne słońce” (Hopperiada, s. 55), gdyż w tych najmniejszych gestach ukryte jest więcej prawdy niż w tym, czego można dotknąć lub w zrozumiały sposób wytłumaczyć. 

Książka poetycka Marcina Stachelskiego to nie tylko poezja, to nawołanie do zmian, widoczne w każdym wierszu, to manifest, dający drogowskaz postrzegania w obecnym zmaterializowanym świecie. Autor jest bardzo świadomy tego, czego oczekuje, choć jego bohater skupia się na ciągłym szukaniu, by udowodnić swoje racje, dając tym samym czytelnikowi możliwość posiadania własnego zdania w odbiorze rzeczywistości oraz treści czytanego zbioru.

 

Marcin Stachelski, PORŻNIĘTE TRZEWIA NIEBIOS (Fundacja Duży Format, Warszawa 2021, s. 58)

Powrót