Oto ogród – o książce Jerzego Grupińskiego Sposób na motyle
Dzień i noc, pory roku, pory dnia, drzewa z koronami do nieba, rzeki i roślinność misternie utkana naturą, ptaki na niebie i zwierzęta pełzające blisko ziemi, okno, dom, w nim człowiek.
Sposób na motyle Jerzego Grupińskiego to krótkie wierszyki jak tchnienia, opisujące zjawisko wspólnoty człowieka i natury, wspólnoty człowieka i Boga, wchodzenia w siebie przestrzeni i organizmów w harmonijnej zjawiskowości:
Znów czytam
nocną chwilę Lao Tsy
Śnił mu się motyl?
Czy też on – mistrz
był senną marą
między kolorowymi skrzydłami? (W noc blask, s.5)
Ale zacznijmy od początku. Kompozycja filozoficzna tomiku Jerzego Grupińskiego oparta jest na manichejskim przedstawieniu dychotomii świata jako kontrastu dnia i nocy, czy też jasności i ciemności. Fazą przejścia z destrukcji, pozornego bezruchu i bierności nocy jest poranek, kiedy wzmaga się intensywność przeżywania przez człowieka dualizmu w porządku świata i wszechświata. Przez mgłę poranka/sklejone powieki/przez zaciśnięte usta/ Otwórz się – Ty skrzydło/ podnieś mnie (Ty, s. 5). Zaciśnięte usta i skrzydło to jak następny kontrast, tym razem dwóch różnych cywilizacji i kultur – europejskości i wschodu (zen). Po stronie ust - hermetyczność oczekiwanych i obwarowanych krępującymi zasadami zachowań, które powodują, że człowiek kostnieje, sztywnieje, zaciska się w sobie w trosce, by chronić najbardziej tkliwy i wrażliwy środek; to także lęk, poczucie zagrożenia, którego efektem jest zamknięcie we wnętrzu własnego ciała. Po drugiej stronie - spontaniczność lotu na efemerycznych skrzydłach motyla, które daje poczucie szczęścia i wolności, czyni fenomen życia wartością duchowo piękną. Poranek jest trudny – doświadcza człowieka egzystencjalnym przeżyciem tożsamym z porządkiem ukształtowanym w Kosmosie – odrodzenie tak przyrody, jak i jednostki ludzkiej wymaga reaktualizacji stanu zerowego, może lepiej - wstępnego – bezkształtnego, z którego jak z chaosu czy niewidzenia spowodowanego ciemnością, wyłania się stopniowo świat form. Naturalnie budzi to w człowieku obawy. Zaciska w sobie bezpieczeństwo niewidzenia i neutralności. Uchyla lekko badawczo oczy na świt, który jest wyzwaniem do życia i działania.
Z czym stanę naprzeciw
tej porannej godzinie
gdy brzytwa światła
z mroku wycina
ramę okna
krawędzie dachów (…)(Wiersz nadziei, s.19)
Nie noc staje się ciężarem, choć przyjęło się uznawać, że wśród niej rodzą się wszelkie demony, lecz dzień i światło. One są bardziej wymagające, obnażają szczegóły, wyrywają z neutralności i bezwładu nocy. Statyczność musi przemienić się w dynamikę, wymusza zatem działanie. To wyzwanie płynące od życia, by udowodnić istnienie.
Zanurzenie się człowieka w naturę, utożsamianie się z nią, wtapianie - to kontemplacja boskiej natury ludzkiej. W związku z tym naturalnie do duetu dołącza następna wartość, wytwór demiurgicznych mocy człowieka – twórczość, a konkretnie poezja, dopełniając tryptyk wzajemnego stwarzania się. Odnosi się wrażenie, iż centrum wszechświata umieszczone jest w człowieku, tu w wierszach - w podmiocie lirycznym, który tak sytuuje swoje istnienie w konstelacji stworzonego bytu, że posiada moc dorzucania własnych układów (planet?) do procesu tworzenia, bowiem jego wiersze współuczestniczą mocno w tym zjawisku. „Z serca i wątroby pisane” (s. 8) powstają z molekularnej architektury wnętrza. „Kartka papieru/ która rozcięła palec// więc to wszystko prawda?/ I krew i papier” (s. 7). Jak opisywana i odczuwana po wielokroć samotność człowieka we wszechświecie, tak samotność człowieka w obliczu tworzenia sztuki, która paradoksalnie, a z pewnością żartobliwie, formę doskonałości przez analogię przyjmuje, gdy zmięta, wyrzucona jako zgnieciona kula papieru pozycjonuje się w kosmicznej konfiguracji planet.
I jeszcze zwyczajnie po ludzku, znowu przekornie i humorystycznie, o dysonansie czy wręcz na odwrót - o tożsamości duszy i ciała:
Sprzedawać
własne wnętrzności
Nigdy nie myślałem
że będę
przy takiej brudnej robocie
(Ars poetica, s.36)
W harmonię układu człowiek – natura zostaje wpleciony Bóg jako istota iście człowiecza, by człowiek mógł uchodzić za istotę iście boską. Tworzy to triadę wielości i nieskończoności w jednym – wszystko staje się powtórzeniem cyklu istnienia i stwarzania. W momentach mitycznego przejścia z chaosu ku porządkowi, z bezkształtu w formę, z ciemności ku jasności, człowiek przekształca porządek natury w kulturę. Sztuka - uczestniczka procesu - nie nadąża za skomplikowaniem i urodą świata, to dzieło tworzenia niewystarczające, marne, chciałoby się rzec, korzystając ze skojarzeń etymologicznych – sztuczne. Niewystarczający wydaje się także cywilizacyjny akt przystosowania elementów natury do coraz szlachetniejących (z innej perspektywy - barbarzyńskich) potrzeb (wymysłów) cywilizacyjnych człowieka. To próba pakowania natury w ramy, których ograniczeń nie jest w stanie wytrzymać. Stąd kreacyjna moc ludzka wytwarza środki zastępcze. Najbardziej absurdalnym wydaje się szycie zwierzątek ze skóry zwierząt (Zabawki, str.6).
Ocal/ zasłoń mnie skrzydło/Ołowiana litero/podnieś (Apostrofa, s. 12). Wspomagając się mitycznymi konotacjami, kreatywność ludzka, przełamuje boskie tabu natury, nie może jej jednak dorównać. Pisanie tylko w części oddaje sens możliwości niezwykłej przyrody, opisuje wrażenie bez synestezyjnego połączenia tchnień z różnych zmysłów. Tak, jak w wierszu „Skowronek”: Pisać tak - /słychać tylko śpiew/ A gdzie ptak? (s. 15). Czasem wręcz wiersz zestawiony jest ze złym snem, „milczeniem z głębi materii” (s. 12), pesymistyczną wizją przyszłości, ale wizją, która jest wersją życia przewidywaną i spodziewaną.
Afirmacja natury przekształca się w dyskusję z Bogiem i cywilizacją. Nad wszystkim wybijają się akty pokory w postaci modlitwy. Początkiem sensownych pytań o credo jest dziecko (wiele wierszy autor dedykuje dzieciom), kiedy to pozorna naiwność jest wygłaszaniem niebanalnych oczywistości czy przejmujących mądrości. Choćby przekorny wiersz – cywilizacyjna kołysanka:
Śpij
gdy warkot miasta
zagłusza wiatr
i kasztany biją głucho
w szkielet kreta
pod asfaltową ziemią (Kołysanka, s.16)
Jerzy Grupiński uraczył odbiorcę krótkimi wierszami – migawkami spostrzeżeń skierowanych na człowieka i naturę. Wiele wierszy przypomina reportażowe obrazki. Są zwięzłe, pełne humoru, zaskakujących puent, żonglują skojarzeniami, przysłowiami. Inne jakby rodem z haiku, nie wiem, czy warto liczyć sylaby i wtłaczać je w nazewnictwo formalne – można nazwać je wnikliwymi rzutami oka na przyrodę, począwszy od źdźbeł trawy wyrosłych między płytami chodnikowymi, a na chmurach czy gwiazdach kończąc. Im krótsze, tym wydają się trafniejsze i pełniejsze w opisie zjawisk, pozostawiają przestrzeń interpretacyjną. Bardziej od wydumanego patosu, sprawdza się w nich metaforyka naturalności, gdzie życie i przemijanie zapisane są w każdym elemencie natury i sztuki. Obserwacja-celebracja wyraża uniwersum i rozmach nieskończoności w najbliższych pejzażach, przybliża boskość do człowieka, zagarnia ją ze sfery makro- do mikro- i prowadzi po kole czasu: Znowu /mam taki charakter/pismo jak wtedy/gdy miałem repetować/ w drugiej klasie (Pismo, s. 25).
I na koniec dwa piękne wiersze, obrazowe i filozoficzne:
Marzenie poety Nadzieja
Ptak Od trawy
który śpiewem w pęknięciach asfaltu
rozkołysał drzewo (s. 26) wciąż uczę się (s. 27)
Jerzy Grupiński, Sposób na motyle, Poznań 2018
Edyta Kulczak