Bogdan Stefański
W środkowej Grecji położone jest pasmo górskie w którym, według mitów, znajdowała się siedziba Apolla, boga sztuki. Tam właśnie pośród stromych górskich zboczy, bezdroży i pastwisk dla kóz i owiec, miał być przybytek sztuk, miejsce uświęcone poezją i muzyką. Niedaleko znajdowała się wyrocznia delficka, w której wieszczono o przyszłości i odpowiadano na pytania o losy świata.
To również na Parnasie spotykał się apolliński orszak złożony z muz.
Kiedy w XIX wieku, w dekadenckiej Francji na nowo odkrywano grecką mitologię, zachwycano się zabytkami zrabowanymi w Egipcie, oddawano strywializowanym obrzędom okultystycznym i seansom spirytystycznym, wtedy narodziła się grupa poetycka Parnasse. Poetów parnasistów cechowało umiłowanie klasycyzmu, tęsknota za antycznym ładem i poszukiwanie poetyckiej doskonałości w formie. Odwołania do ich twórczości można było doszukać się daleko poza granicami kraju nad Sekwaną na przykład w poezji młodopolskiej.
Wiek XIX tętnił kulturalnym życiem. W cieniu rewolucji przemysłowej, w czasach pary i kolei żelaznych, gdzieś w bogatych centrach metropolii powstawały poetyckie salony. W kawiarniach Wiednia, w paryskich bistrach, ale i w krakowskich restauracjach można było zobaczyć i posłuchać rozdyskutowanych artystów – pisarzy, poetów, malarzy, rzeźbiarzy. Ich rozmowy pełne emocji i zaangażowania obracały się wokół formy i treści, wokół użyteczności i artyzmu dla samego artyzmu.
W oparach absyntu, w kłębach tytoniowego dymu wykuwały się poglądy, idee, pomysły.
I co ciekawe, pomimo braku socjal-mediów, w czasach bez radia i telewizji, w świecie, gdzie informacje pochodziły jedynie z prasy i akademickich bibliotek, właśnie wtedy te idee, prądy w sztuce, to artystyczne wzmożenie przenikało się, mieszało, pobudzało do tworzenia.
Tworzyła się w ten sposób społeczność ludzi żyjących sztuką i żyjących dla sztuki. Ci wszyscy uczniowie Apollina znali się. Znali dzieła swych kolegów i rywali, naśladowali i polemizowali, ustanawiali i burzyli ustalone kanony. W kontrze lub symbiozie, ale zawsze w jakiejś relacji.
Dzisiaj żyjemy w świecie zatomizowanych jednostek, w świecie emocji wewnętrznych i zewnętrznych pozorów emocji. Twórcy tworzą tak jakby żyli na Parnasie właśnie – najczęściej sobie, a Muzom. Tak jakbyśmy wszyscy trzymali w dłoniach homeryckie liry, śpiewający z zamkniętymi na innych oczyma. Nasze pragnienie tworzenia zasadza się na wierze w wyjątkowość. A przecież ta nasza wyjątkowość jest nią jedynie wtedy, gdy spotyka się z innymi.
Sztuka dzisiaj jest sztuką setek, tysięcy, milionów mikro Parnasów. Jest wyrazem samotności w tłumie. Częściej czerpiemy z innych inspirację, niż dzielimy się z nimi ideą.
Nie wrócą już czasy paryskiej bohemy. Na mojej prowincji, w moim małym świecie, człowiek jest na ogół zbyt zabiegany, zbyt pochłonięty codziennością, aby spotkać innych sobie podobnych, a jeszcze mniej dla tych, którzy mogliby coś w moim myśleniu zmienić, na coś otworzyć mi oczy. Pisanie, malowanie, rzeźbienie, komponowanie, to częściej rodzaj miłego, czasem szlachetnego, ale jednak hobby. Osobiste to to jest. Pełne auto-wynurzeń a i owszem. Rozliczające się ze współczesnością, odwołujące do wartości – jak najbardziej. Ważne? Tak, w mikroskali, w naszym małym osobistym mikroświecie.
Nie jest to przygana, nie jest krytyka. Odrobinę żartując można powiedzieć, że taki Horacy jak jego czasy.
Twórczość broni się, gdy porusza tematy uniwersalne. Forma i treść muszą współistnieć i się dopełniać. Nie muszą trafiać pod strzechy i poruszać serc milionów. Jednak warto, aby tworzenie czyniło rzeczywistość bardziej ciekawą, bardziej magiczną, po prostu bardziej w każdym aspekcie. Bo nie może być tylko grą Apolla dla Muz. Niech więc nasze małe cząsteczki tworzenia, drobinki naszych wrażeń czarują, wzbudzają, wzruszają.