Niemcy po raz czwarty sięgnęli po Puchar Świata, a kibice nad Wisłą znów śpiewają "Polacy, nic się nie stało", drżąc przed meczami eliminacyjnymi do Euro 2016, w których, jestem tego pewien, czeka nas rozwałka pod okiem Adama Nawałki. Ponieważ Argentyna jest daleko i szansa na wyjazd do Buenos Aires jest równa zeru, w finale kibicowałem Leo Messiemu (który znów wymiotował, w związku z czym portal gazeta.pl proponował potem czytelnikom wideo zatytułowane "Zobacz, jak wymiotuje Messi") oraz spółce z ograniczoną celnością argentyńskich napastników. Sytuacja zmieniłaby się, gdyby Polskę zaprosili do przyszłorocznej edycji Copa America, choćby dlatego, że w Ameryce Południowej mieszka wielu Polaków, którzy, jak to bywa z Polakami za granicą, raptem opróżniają kieszenie pełne narodowych kompleksów i kroczą od sukcesu do sukcesu, co może skończyć się tym, iż wkrótce przestaniemy szeptać o lobby żydowskim, a zaczniemy o polskim. Nie zmienia to faktu, że wraz z ostatnim gwizdkiem zacząłem odczuwać złość. Sportową złość, bo, proszę Państwa, tak naprawdę jestem dziennikarzem, tyle że sportowym. Dlaczego my tak nie możemy? Czy naprawdę Klose wespół z Podolskim musieli wyjechać z kraju, by zaistnieć w światowym futbolu? Wreszcie: jak mistrzostwo świata zdobyte przez Niemców ma szansę wpłynąć na najnowszą poezję polską?
Widząc bezradność Brazylijczyków, których podopieczni Joachima Loewa postrzelili siedmiokrotnie (do Kennedy'ego oddano tylko trzy strzały, choć wtedy chodziło o pół świata) nie ma co się dziwić, że Niemcy są dumni z faktu bycia Niemcami. Nam natomiast trudno być Polakami. W związku z licznymi obchodami narodowych klęsk, brakiem spektakularnych sukcesów (stąd najczęściej zadowalamy się sukcesami połowicznymi), narodową dumę zdaje się wypierać smutek. Smutkiem podszyta jest również poezja, pełna melancholii, podskórnych kompleksów. Im bardziej gorzka, tym lepsza, ponieważ odpowiada ona oczekiwaniom ogółu. Czytelnicy chyba wolą utwierdzać się w przekonaniu, że "tak właśnie jest", wtedy bowiem obdarzają zaufaniem autora, który, podzielając ich prawdę, zyskuje na autentyczności. Co więcej, jeśli pisze o wspólnych i dobrze znanych problemach, to często to pisanie jest z automatu "dobre". Z kolei mianem grafomana można nazwać kogoś, kto nie odnajduje się w realiach tudzież przemilcza wspomniane kwestie. Słowem, co to za poeta, który nie łapie byka za rogi! Który, o zgrozo, nie cierpi i nie dzieli się cierpieniem z innymi?
Zdobycie przez Niemców czwartego już tytułu może spowodować, że nasi poeci popadną jednak w czarną rozpacz i odzyskają formę, przywracając rodzimej poezji utracony blask. Z utęsknieniem czekam na kolejną porcję smutnych, acz, jak to zwykle bywa, pięknych kawałków, bo przecież w smutku się lubujemy, a i z histeryzowania oraz zazdrości jesteśmy znani. Niech kolejny sukces naszego zachodniego sąsiada zmusi nas do jeszcze większego wysiłku w poezji, która z powrotem zacznie przypominać o naszych porażkach. Będąc w cieniu (choć feta w Berlinie sprawiła, że puchar jeszcze nigdy nie był tak blisko naszych granic), spróbujmy znów na tym cieniu trochę się powozić, tworząc sentymentalne, a zarazem piękne wiersze o "Orłach Górskiego", "Meczu na wodzie", dając tym samym upust swojemu gdybaniu (co by było, gdybyśmy grali w normalnych warunkach), albowiem poezja to także filozofowanie, a w tym mamy szansę być mistrzami świata. Już za cztery lata.