Wycieczka do Muzeum

  • 5 Marzec 2017

Kiedy byłem w pewną niedzielę w Muzeum Pana Tadeusza we Wrocławiu powiedziałem mojej towarzyszce wyprawy – znajomej Ukraince Tomie, że to właśnie Mickiewicz, do którego zgłaszają aspiracje zarówno Białorusini, jak i Litwini stoi za nazwaniem Polski Chrystusem Narodów. I pomimo, że to było już prawie dwieście lat temu na twarzy Tomy pojawił się wyraz prawdziwego zdumienia. Rzekłbym: niedowierzania, bo od tego czasu to Mickiewiczowskie zawołanie wciąż przetacza się przez nasz kraj niczym wrogie armie dwóch ostatnich wojen. I jak mawiała Maria Janion – jest naszym nieszczęściem, które objawia się w kulcie romantycznych postaw z Mickiewiczem na czele (i w postaci jego muzealnych hologramów, od działania których Tomie zakręciło się w głowie). Kulcie Dziadów, Pana Tadeusza – tych niewątpliwie wybitnych dzieł literackich, które złotymi zgłoskami zapisały się w historii polskiej literatury, poezji. Przeto dziś nie trzeba, według ministra Glińskiego, już żadnych festiwali poetyckich, żadnych czasopism literackich, ponieważ Polska AD 2017 jest nie tylko Chrystusem Narodów, lecz także kulturowym Bastionem Europy. Czego zatem chcieć więcej, skoro Adam od kilkuset lat załatwia każdą sprawę? Przez co niszowa poezja staje się jeszcze bardziej niszowa, pukając w dno ministerialnych dotacji od spodu, a na spotkania autorskie współczesnych poetów przychodzi po dziesięć osób. Czasem dwadzieścia.

Toma też nie mogła tego pojąć. Jak to możliwe, że w kraju, gdzie kult wieszczów jest podobno wciąż żywy, a o rywalizacji pomiędzy Mickiewiczem i Słowackim słyszał każdy licealista, gdzie powstają o niej memy i komiksy, współczesna poezja spotyka się z tak małym zainteresowaniem? U niej w Kijowie, skąd pochodzi, to niewyobrażalne. Tam nawet na debiutanta przychodzi po kilkaset osób. A raz (wiem to z kolei od innej osoby) zainteresowanie spotkaniem z poetą było tak duże, że musiano przenieść je na stadion, żeby tysiąc czytelników mogło... posłuchać wierszy. Tak, wierszy. Toż to na Celana przyszło raz tysiąc osób, kiedy czytał swoje utwory podczas wizyty w Izraelu. A Toma mówiła: - ,,Przecież to same korzyści. Skoro można poznać autora i jednocześnie posłuchać za darmo jego wierszy, to czemu nie? Jak można nie iść!” A ja odpowiadałem w duchu (najpewniej romantycznym): ,,Widocznie można”. Tak samo, jak ukraińscy robotnicy pracujący w Norwegii, którzy (kolega świadkiem) na imprezie ni stąd  ni zowąd cytowali z pamięci całe ustępy z twórczości Tarasa Szewczenki, Wasyla Stusa, Pawła Tyczyny... Bo jak można nie iść! Bo jak można nie cytować!? O Polsko – Bastionie Europy, Litwo! Ojczyzno moja...

Kilka dni temu w radiu na pytanie konkursowe, które brzmiało: – ,,Jakiego uniwersytetu profesorem był Czesław Miłosz? Warszawskiego, Sorbony czy Berkeley?Słuchacz odpowiedział: – ,,Uniwersytetu Warszawskiego. Ten wielki emigrant polityczny! Który wrócił do kraju dopiero w 1993 roku po czterdziestu latach. Nic dziwnego, że zaskoczony słuchacz otrzymał w nagrodę kubek pocieszenia... Ale trzeba przecież zniechęcać do poezji, zabierać krzesełka spod sceny, na której ma wystąpić współczesny poeta, obcinać dotacje gdzie się tylko da, podtrzymywać ciszę, jaka zapada na spotkaniach po wypowiedzeniu zdania: ,,Czy są jakieś pytania?”, a jednocześnie udawać, że istota polskości jest zawarta w poezji, literaturze, wyryta na pomnikach Adasia w Krakowie, Poznaniu, Warszawie; wydrukowana na bilecie do Muzeum Pana Tadeusza, wreszcie: obecna w rzekomo dusznej atmosferze spotkań poetyckich. Na których czasami brakuje nawet prowadzących.

Taka dygresja: słynny ,,kurier z Warszawy Jan Nowak-Jeziorański (wystawa mu poświęcona również miała miejsce we wspomnianym Muzeum) pisał za Pawłem Jasienicą, że gdyby Kościuszko i jemu podobni poczekali jeszcze dwa/trzy lata, wówczas Rzeczpospolitą udałoby się – jako państwo – ocalić. ,,Utonęliśmy przy brzegu – pisał. Wszak, caryca Katarzyna zmarła zaledwie rok po III rozbiorze, dekadę później władcą Europy został Napoleon. Lecz jakie byłoby to państwo, które wygoniłoby ducha reformatorskiego ze swojego łona, a który zmaterializował się w postaci Konstytucji 3 Maja, w imię przedłużenia polskiej państwowości, od blisko stulecia śmiertelnie chorej? Jan Nowak-Jeziorański jest w tej kwestii zgodny: byłoby to państwo pozbawione narodu. Państwo-atrapa, w którym żyje nie naród, a wegetują masy. Koniec dygresji.

Dziś rękopis naszej epopei narodowej (cóż, w czasach gdy wszystko zaczyna być narodowe, czy to  nie deprecjonuje wartości Pana Tadeusza?), tenże rękopis można już zobaczyć za 20 zł, bo tyle kosztuje normalny bilet wstępu. Zobaczyć, przejść obok. Gmach, w którym byliśmy z Tomą, jest rzeczywiście wspaniały. Ale jakoś pusto było tam w środku, mimo że to była przecież niedziela, a my mieliśmy na sobie wiosenne kurtki. Bo on nie zapełni się sam, jeśli będziemy się nawzajem oszukiwać. Zwłaszcza w podejściu do naszej poezji. Tej dawnej, jak i przede wszystkim:  współczesnej.

Choć można to ciągnąć. Można Mickiewicza uczynić wiecznie żywym kosztem żywych trupów. Historia już zna jednego wiecznie żywego. Jednak to wszystko, to i tak przecież hologram. Niczym wirtualny Adam, którego wywołaliśmy z Tomą, jak za dotknięciem czarodziejskiego palca. Od czego i mnie zaczęło kręcić się w głowie.

 

 

Rafał Różewicz

Powrót