Rafał Rutkowski

ur. w 1988 roku. Poeta. Laureat projektu Połów 2014. Absolwent filologii polskiej i kulturoznawstwa na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Wiersze publikował w „Odrze”, „Zeszytach Poetyckich”, „Opcjach”, „Wakacie”, „Dwutygodniku”, „Helikopterze”. Autor książki poetyckiej „Chodzę spać do rzeki” (Zeszyty Poetyckie 2015), za którą otrzymał wyróżnienie w XII Konkursie Literackim „Złoty Środek Poezji” na najlepszy debiut poetycki roku. Laureat lubelskiej nagrody kulturalnej „Żurawie”, stypendysta Wydziału Kultury Urzędu Miasta Lublin. Uczestnik najważniejszych festiwali literackich w kraju. Organizuje cykl spotkań poetyckich „Przystanek poetów” w Centrum Kultury w Lublinie.

 

Pikanie

Kołdry w powietrzu ogólny półmrok

wielkie pikanie wynurzające się zza

horyzontu już się domyślam że skończyła

się zabawa wszystko zostało podłączone

 

do respiratora i kona drzewa trawy kwiaty

kamienie nawet nagrobki pikają w dolinach

cmentarzy przechadzają się podstarzałe

pielęgniarki wołają cicho – do domu czas

wrócić

 

złapałem w ręce grubą linę i mam ambicję

nawlec ją na dziurę która mam nadzieję

tylko zasłania słońce mam nadzieję że

jakoś to wszystko zwiążę choć wszystko pika

 

i tak będzie do końca każdego ranka lata

dekady wieku tysiąclecia wszystko będzie

podtrzymywane przy życiu a ja będę starał się

kablami od swojego związać się ze słońcem

 

 

Wywołuję siebie z ruin

Wywołuję z siebie ruiny jakbym

strzepywał z ubrań piach i chociaż

nie skamieniałem to jestem bardziej

kruchy więc jaśniej mogę widzieć

 

mimo że to przez dziury i prześwity

mimo że pęknięcia zniekształcają sufit

podejdę do drzwi i otworzę widzialność

tego co pode mną i tego co we mnie

 

wszystko takie nienowoczesne chociaż

komputery za oknem słychać obce dźwięki

patrzę na pocztówkę i jakbym widział

prawdziwy świat który wyleciał jak krew

 

z urwanej ręki i rysował się tą farbą

jeszcze raz jakby specjalnie dla mnie

a i tak coś nie tak jakieś to nie świeże

dookoła zmieszane budynki z drzewami

 

pola z miastami i zalegający w przełyku

beton czy to ziemia smutna czy roztańczona

aż tak bardzo że zapomniała że poza murami

własnego ciała tańczy jedynie na orbicie

 

 

Wskrzeszam

 

Otwieram drzwiczki od pieca i wkładam

rękę na samo dno nic nie widzę czuję tylko

pustynny piach wchodzę więc śmielej mijam

rozpalone grzałki i schodzę schodami niżej

 

natknąłem się na małe guziki od munduru

zestaw petów i pojedyncze włosy schodzę

jak po czarnej płycie gramofonowej nogi

już wpadły mi w jej rynsztoki nie tak łatwo

 

wyjąć stopy powoli rozkładam się jak w łóżku

i zanurzam od tyłu głowę przyszedłem

do tego miejsca tak jak ludzie chodzą

do lasu ale chcę zabrać nieco płomykowi

 

z cudzej może nie do końca wypalonej

głowy nauczyć się czegoś może przełykać

a może zwyczajnej rozmowy która wyrasta

z monologów więc płynę trochę dalej

 

zobaczyć czy igła przejdzie coś przeczyta

z tych strzępków wyleżanych materaców

które układają się w słomę i w łąkę

aż wystają ręce więc kładę się w ręce

 

i idę przez taki las aby pomachać językiem

popisać na klawiaturze może nauczyć komputer

coś wskrzeszać jak czasami to robię

z tymże jak ja coś wskrzeszę to tylko sobie

 

 

Potwierdzenie

Kiedy wychodzę z domu to chodzę

po szklanym szerokim warkoczu i czuję się

dosięgnięty w papierowych rękawiczkach

z których wyczytać nic nie mogę więc

 

chodzę żeby się ubrudzić żeby na tym

pogiętym papierze osadziły się czarne ślady

i już będzie napisane już będzie pełne

dlatego też kładę się na ziemi i doceniam

 

całe miasto jako bardzo porządną makietę

i bardziej wierzę w rzeczywistość w jej sukienki

rozpuszczone włosy które tworzą każdego dnia

inny znak jakby zodiaku którym sobie wróżę

 

ulice kołnierzyki do szczęścia do przejścia

w stronę eleganckiego sklepu drzwi od sklepu

matki wszystkich rzeczy w kuchni pokoju

i całym mieszkaniu wszystko to czuję

 

na swojej zapisywanej skórze nawet kościoły

jak drewniane kwiaty układają się w zmiętych

piwnicach moich rękawiczek restauracje

galerie handlowe studzienki kanalizacyjne

 

analogicznie jak usta korpus i oczy jeszcze

tylko głowa nogi i ręce czyli kolejne budynki

do przejścia i wracam cały ubrudzony

zdejmuję rękawiczki i myślę że nie jestem wcale

zmyślony

 

 

Ciała stałe

Stanąłem przy miejskim zegarze

zacząłem cofać czas i zobaczyłem

jak znikają ludzie przestraszyłem się

zacząłem więc przyspieszać czas

 

zaczęli znikać bardziej może

to znikanie różniło się od siebie

może i miało w sobie jakąś narrację

ale nie zmienia to faktu że czułem się

 

jak śmierć grająca na zegarku swoją

jedyną melodię schowany przed

światem uświadomiłem sobie ileż

o zmarłych i nienarodzonych

 

wiedzą drzewa budynki kamienie

pełne przedmiotów muzea fabryki

nagrobków zabawek nawet coraz to więcej

o zmarłych wie internet to w nim

 

znalazłem więcej informacji o drzewie

genologicznym niż we wspomnieniach

zagubionych księgach metrykalnych

i ponoć wieczystych

 

więc patrzę na te ciała stałe i pytam się

coraz mocniej pytam się nieożywionego

ptactwa dlaczego nie widuję zmarłych

i dlaczego mnie kiedyś inni nie zobaczą

 

 

 

Powrót